Agitacyjna wolna amerykanka? Niekoniecznie

Nowelizacja zakłada, że obecny artykuł, który mówi, że „agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca, w tym zbierać podpisy popierające zgłoszenia kandydatów po uzyskaniu pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego”, zostanie rozdzielony na dwa paragrafy (osobno zostanie potraktowana kwestia zbierania podpisów).
Reklama
Platforma Obywatelska i Polska 2050 uważają, że zmiana dotycząca uzyskania pozwolenia pełnomocnika komitetu wyborczego umożliwi masowe, nieformalne finansowanie kampanii wyborczej przez prywatne osoby. – Stanie się to kompletnie nieprzejrzyste. Jeśli obywatel będzie mógł opublikować w prasie ogłoszenie wyborcze wspierające jakiegokolwiek kandydata bez oznaczenia, kto za to ogłoszenie zapłacił i kogo ta osoba reprezentuje, to zniknie realny nadzór nad finansowaniem kampanii wyborczej – przestrzegała kilka dni temu w Sejmie Miłosława Zagłoba z Instytutu Strategie 2050, think tanku Szymona Hołowni.
Nasz rozmówca, znający realia organizacji wyborów w Polsce, twierdzi, że opozycja przesadza. Opozycja chyba nie zauważyła, że ten przepis istnieje już od lat. Dotyczy on zgody pełnomocnika wyłącznie przy zbieraniu podpisów, ale agitacja jest możliwa przez każdego, bez zgody pełnomocnika. Teoretycznie już dziś można prywatnie wykupić billboardy i agitować. Czegoś takiego jednak raczej nie ma na szeroką skalę, może są jakieś pojedyncze sytuacje, ale nikt nie robił tego tak bezczelnie. PKW od lat bezskutecznie apeluje o zmianę tego przepisu. Zmiana w projekcie PiS jest czysto legislacyjna, tam jest zapisane to samo, tylko rozbite na dwa paragrafy – przekonuje rozmówca DGP. Opozycja jednak nadal ma obawy. PiS chce doprecyzować przepisy dotyczące agitacji, bo obawia się, że jak przyjdzie nowa PKW, po wyborach, w której opozycja będzie miała większość, to może ona odrzucać sprawozdania finansowe z kampanii wyborczej ze względu na przekroczenie limitów i nieuprawnione finansowanie – uważa poseł KO Robert Kropiwnicki.

Przybędzie kilka tysięcy nowych lokali wyborczych?

To nieuniknione, bo w końcu taki będzie efekt zmiany mówiącej o tym, że obwód głosowania powinien obejmować minimum 200 mieszkańców (dziś to 500). Nie jest jednak jasne, na jakiej liczbie komisji się skończy. PiS wstępnie szacuje, że będzie to 6–7 tys. nowych miejsc do oddania głosu. Ale już np. ekspert Jarosław Flis ocenia, że może to być nawet 10 tys. O finalnym wyliczeniu dowiemy się dopiero po wejściu przepisów w życie. Odpowiedzialne za organizację elekcji Krajowe Biuro Wyborcze (KBW) nie jest dziś w stanie określić, ile jest miejscowości, w których ewentualnie zostaną utworzone nowe obwody głosowania. Zgodnie z projektem ustawy wójtowie i burmistrzowie będą zobowiązani do przekazania, w terminie miesiąca od dnia wejścia w życie ustawy, właściwemu komisarzowi wyborczemu informacji o każdej położonej na obszarze danej gminy miejscowości, w której zamieszkuje co najmniej 200 mieszkańców i nie mieści się lokal obwodowej komisji wyborczej, oraz o możliwościach zorganizowania lokalu obwodowej komisji wyborczej w tej miejscowości – odpowiada nam KBW. W czasie kolejnego miesiąca komisarze wyborczy dokonają „weryfikacji i analizy” obowiązujących podziałów gmin na stałe obwody głosowania z uwzględnieniem liczby mieszkańców poszczególnych miejscowości, a także możliwości utworzenia w nich obwodów głosowania. Dopiero wówczas będzie wiadomo, jaka jest skala zmian – wskazuje KBW. Oczywiście pozostaje pytanie o sens tworzenia niektórych obwodów. "Przyznanie prawa do wystąpienia z inicjatywą o ustanowienie obwodu wyborczego, 5 proc. wyborców może w skrajnych sytuacjach prowadzić do wyznaczenia nowego obwodu wyborczego na wniosek 5–7 osób. Wydaje się to zbyt mała liczba osób, które powinny być uprawnione do wystąpienia z taką inicjatywą” – ocenia Związek Gmin Wiejskich RP. Obecnie w kraju funkcjonuje ok. 27 tys. obwodów, podczas gdy np. w dużo mniejszej Danii jest ich ok. 15 tys., a w porównywalnej ludnościowo Hiszpanii – ok. 60 tys.

Projekt jest profrekwencyjny?

To główny argument PiS za nowelizacją. Wynika z założenia, że zagęszczenie sieci lokali na terenach pozamiejskich zwiększy tam frekwencję – dziś wyraźnie niższą niż w miastach. Opozycja podnosi, że PiS, owszem, dąży do podniesienia frekwencji, ale głównie wśród swoich wyborców. To jednak dyskusja oparta na pewnych politycznych wyobrażeniach, a rzeczywistość może te plany brutalnie zweryfikować. Należy przypuszczać, że spodziewany wzrost frekwencji nie będzie większy niż 3 pkt. proc. To samo w sobie nie byłoby jakimś zaniedbywalnym wzrostem, gdyby pominąć fakt, że nie dotyczy on całego kraju, lecz tylko jednej dziesiątej jego części. Zatem spodziewany wzrost frekwencji to 0,3 pkt. proc., czyli około 100 tys. głosów – zwraca uwagę Jarosław Flis w analizie projektu PiS. Warto zauważyć, że ten efekt będzie wywołany przez stworzenie 10 tys. nowych komisji. Jeśli każda z nich będzie liczyć po 5 członków, to oznacza, że każdy nowy członek komisji przyczyni się̨ ostatecznie do zachęcenia do głosowania dwóch nowych osób – dodaje ekspert.

Na wybory zabraknie pieniędzy i ludzi?

Koszty zorganizowania wyborów według reguł proponowanych przez PiS nie są jeszcze znane. Zdaniem KBW oszacować to będzie można dopiero po ustaleniu, gdzie i ile lokali wyborczych przybędzie. Nie wiadomo też, ilu będzie mężów zaufania, którym też trzeba będzie zapłacić połowę stawki członka komisji wyborczej. To będzie wiadomo dopiero, jak zarejestrują się komitety. Pomnoży się ich następnie przez liczbę obwodów i wyjdzie nam liczba mężów zaufania w skali kraju – słyszymy od osoby znającej prawo wyborcze. Na razie na wybory parlamentarne w tegorocznym budżecie zaplanowano kwotę 352 mln zł. Samo funkcjonowanie Centralnego Rejestru Wyborców, który PiS chce wprowadzić na te wybory, to 31,2 mln zł w tym roku, a następnie 7,56 mln zł rocznie. W razie czego dodatkowe środki na pewno się znajdą. Koszt nie powinien być jakiś dramatyczny – ocenia rozmówca DGP. Jak przyznaje, gorzej będzie z obsadzeniem ludzi do prac w komisjach, których będzie więcej.

Głosowanie pocztą czy przez internet

Opozycja chce wyjść z dwoma swoimi pomysłami, które mają podnieść frekwencję. Platforma chce wrócić do pomysłów powszechnego głosowania korespondencyjnego. Tak było jeszcze w 2015 r. i nikomu to nie przeszkadzało – mówi o pomyśle poseł Robert Kropiwnicki z PO. Potem zostało ono ograniczone do osób niepełnosprawnych, seniorów oraz osób, które podlegają kwarantannie lub izolacji. Dziś PiS nie pali się do takich zmian.
Jeszcze dalej chce iść PSL. Szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz w ostatnim wywiadzie dla DGP mówił o poprawce, której celem jest wprowadzenie głosowania przez internet. Ale ta idea budzi znaki zapytania nie tylko w PiS, wątpliwości ma także PO. Robert Kropiwnicki tłumaczy, że nie ma rozwiązań technologicznych, które gwarantowałyby bezpieczne głosowanie. Problem polega na tym, że jednocześnie trzeba zagwarantować, że właściwa osoba odda głos oraz że jej głos będzie tajny. Podobną opinię słyszymy w PiS. To jeden problem, a przecież musimy się spodziewać cyberataków, których celem byłoby destabilizowanie sytuacji. Poza tym dziś, nawet gdyby zainstalować superbezpieczny system, to wobec tego, co robią Rosjanie, łatwo byłoby podawać w wątpliwość głosy oddane za jego pomocą – zauważa polityk PiS.
O ile wzrośnie liczba komisji? Tego właściwie nie wiadomo.