"Najlepszym sposobem na uniknięcie wojny jest przygotowanie się do niej. Nie traćmy więc ani dnia - przyszykujmy się do wojny i pomóżmy się przyszykować do niej naszemu narodowi" - zaapelował do wojskowych w czasie niedzielnego programu "Alo Presidente". Wenezuela swoje przygotowania zresztą już zaczęła. Chavez pod koniec zeszłego tygodnia wysłał 15 tysięcy żołnierzy na zachodnią granicę.

Reklama

"Kolumbia nie podjęła i nie podejmie żadnych wrogich działań przeciw innym państwom, a zwłaszcza latynoamerykańskim" - zapewnił w wydanym oświadczeniu prezydent Alvaro Uribe. Bogota w odpowiedzi na groźby sąsiada zwróciła się o interwencję do Rady Bezpieczeństwa ONZ i Organizacji Państw Amerykańskich.

Napięte stosunki między Wenezuelą a Kolumbią utrzymują się od lipca, kiedy Bogota podpisała z Waszyngtonem porozumienie o udostępnieniu baz, z których amerykańscy żołnierze wspomagają Kolumbijczyków w walce przeciw kartelom narkotykowym i lewackiej partyzance. Obsesyjnie antyamerykański Chavez jest przekonany, że prawdziwym celem umowy jest dokonianie inwazji na jego kraj. Sytuację pogorszyła jeszcze seria incydentów granicznych, np. w zeszłym tygodniu zastrzelono dwóch żołnierzy wenezuelskiej Gwardii Narodowej. "Imperium zagraża bardziej niż kiedykolwiek. Panie Obama, niech pan nie robi błędu nakazując Kolumbii zaatakowanie Wenezueli" - mówił w niedzielę Chavez.

Zdaniem ekspertów, wojenna retoryka jest obliczona przede wszystkim na użytek wewnętrzny, bo wenezuelski populista podgrzewając atmosferę realizuje swoje cele polityczne. "Groźba konfliktu na pewno po części ma odwrócić uwagę ludzi od bieżących problemów gospodarczych - braków w zaopatrzeniu, przestępczości, spadającego poparcia dla prezydenta" - mówi nam Francisco Panizza, latynoamerykanista z London School of Economics. Uważa on, że przekształcenia wojny słownej w realną nie można wykluczyć, choć jest mało prawdopodobne. "Pamiętajmy, że Kolumbia ma większą, lepiej uzbrojoną i bardziej doświadcząną armię. A Chavez nie jest irracjonalny" - dodaje.

Reklama