Już pierwsze zeznania stawiają w kłopotliwym położeniu byłego premiera Tony'ego Blaira. - Gdy w 2001 r. Waszyngton rozpoczynał kampanię propagandową zmierzającą do obalenia Saddama Husajna, Wielka Brytania dystansowała się od zamiarów Białego Domu, uznając, że to „nie nasza polityka” - mówił wczoraj były przewodniczący połączonej komisji ds. wywiadu Peter Ricketts. Dzisiaj śledczy mają zająć się wydarzeniami z lat 2001-2003, kiedy to Londyn zaczął popierać plany Białego Domu w sprawie Iraku.

Reklama

- Żaden brytyjski dokument i żaden brytyjski świadek nie będzie poza zasięgiem śledztwa - zapowiedział w połowie czerwca brytyjski premier Gordon Brown. Komisja rozpoczęła prace od przesłuchania niezbyt znanych opinii publicznej, choć wysokich rangą, dyplomatów, funkcjonariuszy wywiadu i dyrektorów departamentów w ministerstwach spraw zagranicznych i obrony. Ale jak spekuluje prasa, w przyszłym roku przed członkami komisji staną zarówno Blair, jak i Brown.

W oczach opozycji siła polityczna komisji Chilcota to tylko pozory. Podważa ona bezstronność śledczych, podkreślając, że zostali oni wybrani przez ludzi premiera i raczej nie zrobią mu krzywdy. Co więcej, w komisji nie znalazła się ani jedna osoba mająca wiedzę czy doświadczenie z zakresu prawa, wojskowości, prowadzenia śledztw czy wreszcie - pochodząca z wyborów powszechnych. Za to jest w niej choćby Martin Gilbert, historyk, który pięć lat temu porównywał sojusz Blaira z Goorge'em W. Bushem do relacji między Winstonem Churchillem a Franklinem Delano Rooseveltem.

Mimo tych słabości, samo publiczne pranie brudów związanych z wojną w Iraku jest wystarczjąco dużym problemem dla laburzystów, bo Irak wciąż potrafi niszczyć kariery. Wystarczy przypomnieć Blaira, który najpierw z tego powodu musiał odejść ze stanowiska, a kilka dni temu stracił sznasę na objęcie stanowiska „prezydenta UE”. Szef komisji John Chilcot zapowiedział, że prace komisji będą trwały co najmniej przez rok, co oznacza, że opozycja dostanie potężną broń w wiosennnej kampanii wyborczej.

Reklama