RADOSŁAW KORZYCKI: Mija 20 lat od obalenia reżimu Nicolae Ceausescu. Jak można ocenić dwie dekady rumuńskich przemian ustrojowych?

Jim Rosapepe*: Amerykanie mają w pamięci głównie przemoc tych kilku grudniowych dni i później odkrycie sierocińców z tysiącami porzuconych, przeraźliwie zaniedbanych i maltretowanych dzieci. Ale w ciągu następnych lat Rumunia wyzwoliła się z upiorów przeszłości i weszła na drogę demokratyzacji. Amerykanie dostrzegli w Rumunach to, co lubią najbardziej: zwycięzców. Jednak obalenie Ceausescu w grudniu 1989 r. było dopiero początkiem mozolnej drogi, naznaczonej niewyobrażalnymi skandalami politycznymi, gigantyczną korupcją, a przede wszystkim uwłaszczeniem się ludzi dawnego systemu.

Reklama

No właśnie. Czy uwłaszczenie dawnej nomenklatury nie jest przyczyną obecnych kłopotów Rumunii? Co prawda jest ona w UE i NATO, ale ma poważne problemy z korupcją, państwo nie funkcjonuje jak należy. Wielu ludzi dawnej Securitate nadal piastuje ważne stanowiska publiczne.

Po przemianach ustrojowych w Rumunii powstało dziewięć niezależnych służb specjalnych, których konkurencja miała zapewnić równowagę rodzącej się demokracji. Problem jednak w tym, że pozostali w nich ludzie w większości związani z Securitate. 40 lat komunistycznej spuścizny skutkowało tym, że społeczeństwo nie buntowało się przeciw budowaniu państwa na bazie ludzi bezpieki. I dlatego reformy szły opornie. Ale jedno jest pewne: po 20 latach Rumunia nie pozostaje w tyle za innymi państwami regionu. Kraj był w naprawdę trudnej sytuacji. Przemiany gospodarcze spóźniły się tu o parę dobrych lat. Nie było żadnego planu Balcerowicza. Dopiero w 1997 r. w następstwie porozumienia z Międzynarodowym Funduszem Walutowym uwolniono ceny, co skończyło się ogromną inflacją. Rok później kraj dotknął kryzys będący echem tego, co działo się w Rosji. Jeden z zaprzyjaźnionych ze mną polityków z Bukaresztu żartował, że Rumunia straciła 50 centów z każdego dolara kapitału tylko dlatego, że zaczynała się na „r”, podobnie jak Rosja. No i tak się zaczął kolejny etap błędnego koła, bo bałkańskie państwo, którego zasoby nominalnie skurczyły się o połowę, miało problem ze spłatą długów wobec MFW.

Reklama

A czy to, że dziś Bukareszt gorzej znosi kryzys, nie jest pokłosiem spóźnionych reform i pogmatwanych związków służb z biznesem?

Teraz gdy trwa globalny impas ekonomiczny, Rumuni – z powodu recesji w Niemczech – mocno stracili na eksporcie, bo RFN jest jednym z ich głównych partnerów handlowych. Ale to paradoksalnie świadczy o normalności tego kraju. Po prostu udało mu się wyjść z izolacji. I jeszcze jedno. Dzisiejszy kryzys nie jest spadkiem po komunizmie, to kryzys kapitalizmu. Obecne problemy ekonomiczne Rumunii niczym nie różnią się od tych, które mają państwa starej Europy, jak Francja czy Wielka Brytania.

Z perspektywy amerykańskiego dyplomaty i polityka uważa pan, że proces politycznych zmian w Rumunii został dokończony?

Reklama

Poziom demokracji oceniam bardzo wysoko. Po ostatnich wyborach prezydenckich pojawiły się kontrowersje, że głosowanie sfałszowano. Ale niezależni obserwatorzy nie mieli zastrzeżeń. Cała lewicowa opozycja mogła się publicznie skarżyć, prasa poświęcała temu mnóstwo miejsca. W USA też niektórzy kwestionują wynik wyborów, ale to nie powoduje, by je unieważniać. Dziś Rumunia jest demokratycznym państwem. I kluczowym partnerem USA w regionie. Ambasador Jeri Guthrie-Corn blisko współpracuje z wiceprezydentem Josephem Bidenem. Sąsiedztwo Rumunii z Morzem Czarnym ma strategiczne znaczenie. Rumuni mogą w to wątpić, ale są dla Ameryki istotnym sojusznikiem.

* Jim Rosapepe, amerykański polityk i dyplomata, ambasador w Bukareszcie w latach 1998 – 2001. Autor książki pt. "Drakula nie żyje. Jak Rumuni przetrwali komunizm"