Po 12 latach prezydentury, dwukrotnym sprawowaniu funkcji premiera i po prawie 30 latach rządów nad francuską prawicą Chirac gasi za sobą światło. Jedyny polityk, który znał Charlesa de Gaulle'a, ostatni, który otaczał się prezydenckim przepychem i był porównywany do monarchy.

O schedę po nim walczy pokolenie 50-latków. To zdolni gracze, ale gigantyzmu odchodzącego prezydenta nie odziedziczy nikt. "Czy chce tego, czy nie, stał się symbolem epoki" - twierdzi jego dawny współpracownik i przyjaciel Jean-Francois Probst. Życiorys Chiraca, syna urzędnika bankowego, jest typowy dla francuskiej elity władzy. Ukończone paryskie Sciences Po, w latach 1957-1959 studia na renomowanej Ecole Nationale d’Administration (ENA), ale przy okazji 18-miesięczna walka na ochotnika w obronie "Algierii Francuskiej". I zachłyśnięcie lewicowością, które zresztą szybko mu przejdzie.

Dworskie zwyczaje rodzinne

W 1953 roku zaręcza się z Bernadette Chodron de Courcel. Jej rodzina ma opory: to arystokracja dużego szczebla, ultrakatolicka i czuła na mezalianse. Niektóre jej zwyczaje wywołują zdziwienie. "Powiedział mi kiedyś na studiach: poznam cię z pewną fajną dziewczyną, tylko nie zdziw się: jesteśmy na pan, pani" - wspomina dawny kolega i późniejszy działacz prawicy Olivier Stirn. To pani Chirac nada młodemu Jacques'owi - na młodzieńczych zdjęciach z czupryną do góry i papierosem w ustach - arystokratycznego sznytu. Przy okazji, przez całą karierę "wielkiego Jacques'a" uchodzić będzie za femme fatale. Wielu sugeruje, że to było małżeństwo z rozsądku.

"Chirac zawsze odczuwał pewną nostalgię za wyższymi sferami" - mówi Stirn. Wiadomo, że z kobietami nie miał najmniejszych problemów. "Moje życie uczuciowe jest normalne; rozsądne i normalne" - podkreślał po latach, jednak mimo tych zapewnień wielu do dziś uważa go za kobieciarza.

Po opuszczeniu ENA (Chirac kończy ją na wysokim 16. miejscu) czeka go kariera urzędnicza. Trafia wysoko - do gabinetu premiera Georges'a Pompidou. To jego pierwszy mistrz polityczny, niemal ojciec. Będą blisko przez 12 lat, młody i dynamiczny Chirac, specjalista od organizowania spotkań, załatwiania wieców i przebijania się przez sprawy niemożliwe, będzie nazywany buldożerem premiera. A po śmierci Pompidou wielu jedyny raz zobaczy, jak Chirac płacze.

Zdolne dziecko Pompidou

Reklama

Czasy są dla Francji znakomite. Trzydzieści lat chwały 1945-1975 - co roku kilkuprocentowy wzrost gospodarczy. Bezrobocie prawie nie istnieje, wielki przemysł produkuje masowo samochody, telewizory, wokół miast rosną dzielnice mieszkalne, potężny boom urodzeń daje Francji większy przyrost naturalny niż poprzednie półtora wieku. Rodzi się nowa Francja, ta sama, w której Chirac zrobi później karierę samodzielnego polityka. Od 1958 roku rządzi nią, a w zasadzie panuje generał Charles de Gaulle. Jego partia to niemal kościół wielbicieli "wielkiego generała", ludzie, którzy wierzą, że wielkość Francji powiązana jest z jednym człowiekiem. De Gaulle decyduje o życiu i śmierci, Pompidou jest jego wezyrem, Chirac jest najzdolniejszym dzieckiem Pompidou.

W premierowskim pałacu Matignon poznaje tajniki życia politycznego. Jego mistrzami są Pierre Juillet i Marie-France Garaud. To dwójka tuzów gaullizmu - technokratów, specjalistów od technologii politycznych i wielkich mózgów prawicy. To oni nauczą go polityki. Obojga Chirac pozbędzie się, gdy staną się dla niego balastem.

Wtedy jednak - na przełomie lat 60. i 70. - wciąż potrzebuje protektorów i doradców. Daje się poznać z najlepszej strony w czasie gigantycznej rebelii 1968 roku, gdy w Paryżu wybucha studencka rewolta, a wielkie centrale związkowe wypowiadają wojnę de Gaulle'owi. Na zdjęciach obok premiera Pompidou negocjującego ze strajkującymi widać wysoką sylwetkę doradcy. Nie zapomni o nim, gdy w 1969 roku zostanie następcą generała i kolejnym prezydentem V Republiki. Chirac najpierw stanie się sekretarzem stanu ds. zatrudnienia, w 1972 roku obejmie urząd ministra rolnictwa, a w 1974 - na niespełna miesiąc przed śmiercią prezydenta - zostanie szefem MSW.

Śmierć chorego Pompidou zastaje polityka uformowanego, z własnym zapleczem i rzeczywistym wpływem na władzę. W takich warunkach rozegra się pierwsza z wielkich batalii politycznych Chiraca. Batalii, która przyniesie mu makiaweliczny tryumf, ale jednocześnie na lata da łatkę zdrajcy i koniunkturalisty.

Zdrada!

Do walki o prezydenturę staje Jacques Chaban-Delmas, bohater wojennej Résistance, ale jednocześnie człowiek pierwszego pokolenia gaullistów, lewicujący i modernistyczny. Chce reform społeczeństwa, uśmiecha się do lewicującej młodzieży i spycha gaullistowską UDR ku centrum. Prawicowa frakcja, w której pierwsze skrzypce grają Juillet i Garaud, na zawsze pogrzebie jego ambicje. W kwietniu 1974 roku 43 działaczy UDR publikuje list otwarty, w którym zrywa z Chabanem-Delmasem i udziela poparcia liberalnemu kandydatowi Valéry'emu Giscardowi d'Estaign. Intencje rebeliantów szybko stają się jasne - gdy zwycięski Giscard obejmuje urząd, Francję obiega wiadomość: nowym premierem został 41-letni Jacques Chirac. "Zdrada!" - krzyczą zdezorientowani gaulliści.

A Giscard wierzy, że ubił interes życia. Plan ma prosty, wręcz prostacki. Wierzy, że Chirac, we własnej partii mający piętno zdrajcy, to najsłabszy premier, z jakim mógłby mieć do czynienia. I że pozbawiony oparcia będzie do końca swoich rządów żebrał łaski u prezydenta. Widać to od pierwszych dni. W rządzie giscardyści w ogóle nie liczą się z szefem, a szara eminencja - szef MSZ Michel Poniatowski zachowuje się tak, jakby to on był premierem. "To był gabinet, w którym ministrowie latali z donosami do Pałacu Elizejskiego" - wspomina Jean-Francois Probst.

Jest prawicowym premierem nieprawicowego rządu. W styczniu 1975 roku z ław rządowych w milczeniu obserwuje, jak jego minister zdrowia Simone Veil, twarda giscardystka, zgłasza projekt ustawy zezwalającej na aborcję - jeden z politycznych projektów "liberalnej Francji". Gdy przychodzi do głosowania, wśród większości są rozłamowcy, a lewica murem popiera Veil. Giscard podpisze ustawę. Chirac nie ma odwagi się sprzeciwić, w skromnym geście protestu nie bierze udziału w głosowaniu.

Budowanie potęgi

Jest czasem otwarcie poniżany. Francję obiega film z pierwszego posiedzenia - prezydent podchodzi do każdego z ministrów i podaje rękę. Gdy przychodzi kolej na Chiraca, niby niechcący się obraca, dłoń premiera zawisa w powietrzu - wyraźny znak do chabanistów: wziąłem go do rządu, ale się nim brzydzę. Innym razem upokorzy premiera w jednej ze swoich rezydencji: prezydent i pierwsza dama zasiądą w fotelach, a goście - premier i premierowa - posadzeni zostaną na twardych krzesłach.

Chirac potrafi wyciszyć emocje i w milczeniu budować swoją potęgę. Z pomocą Juilleta i Garaud odzyskuje kontrolę nad partią, w której długo - jeszcze jako premier - był izolowany. W 1976 roku premier przemianuje ją na Zgromadzenie na rzecz Nowej Republiki (RPR). To już nie są gaulliści - to chirakiści, machina ciągnąca wodza do władzy. Ale prawdziwym kluczem do sukcesu Chiraca są ludzie. Ma niebywały dar zjednywania elektoratu. W czasie niekończących się podróży po Francji ściska setki tysięcy rąk, bierze na ręce dzieci, zatrzymuje się i zagaja rozmowy z miejscowymi rolnikami. "Chirac generalnie lubi ludzi i to nie na pokaz. On ma taką wewnętrzną potrzebę, by w jego towarzystwie ludziom było z nim dobrze" - mówi jeden z jego współpracowników.

Gdy już jest silny, rzuca Giscardowi wyzwanie. Teraz on go upokarza. "Nie dysponuję środkami, które uważam za konieczne do pełnienia funkcji premiera" - mówi. Pierwszy w historii prezydenckiej V Republiki szef rządu trzaska drzwiami. To odejście z klasą, ale jednocześnie przesiąknięte chirakizmem. Na odchodne, w prywatnej rozmowie, będzie przed Giscardem udawał zmęczonego polityką, marzącego o emeryturze. Emerytury nie ma. Przed wyborami mera Paryża w marcu 1977 roku Chirac zgłasza swoją kandydaturę i spokojnie pokonuje pewnych siebie giscardystów.

Rozpoczyna się nowy, 18-letni okres w życiu Chiraca. Od tej pory prawica ma człowieka, jakiego potrzebowała - niezależnego od prezydenta, a jednocześnie dysponującego potężną bronią - miastem, przez które przechodzą wielomiliardowe inwestycje i które dysponuje pulą 35 tysięcy urzędniczych miejsc. Paryż, kolebka rewolucji, tym razem stanie się centrum prawicowego fund-raisingu, zarówno tego legalnego, jak i dokonywanego pod stołem. Zaś z otoczenia ówczesnego mera wyjdą ludzie, którzy potem będą współrządzić Francją: Alain Juppé, Dominique de Villepin, Jean Tiberi, Jacques Toubon.

Czas odwetu

Teraz pozostaje zniszczyć Giscarda. Pierwsza próba równa się falstart. W wyborach do Parlamentu Europejskiego 1979 roku chwyta za retorykę antyeuropejską. Rezultat: 16 procent. Dla mera to wielka lekcja - nigdy, przenigdy nie odwoływać się do nacjonalizmu i nie skręcać na prawo. Jeżeli kiedykolwiek chce być prezydentem Republiki.

Wszystko ma bowiem zmierzać do największej próby - wyborów prezydenckich 1981 roku. Będą one okazją do majstersztyku, zagrania, które uczyni go na lata cesarzem francuskiej prawicy. Pierwsza tura - klapa. Głosząc hasła żywcem zapożyczone od Ronalda Reagana, dostaje 18 proc. głosów - w drugiej prezydent Giscard d'Estaign zmierzy się z demonizowanym przez Chiraca jeszcze kilka lat temu "socjalkomunistą" Francois Mitterrandem. Giscard jest przekonany, że teraz w naturalny sposób skupi głosy całej prawicy i centrum. Oczami wyobraźni widzi już swoją reelekcję. Nic bardziej mylnego.

"Niech każdy głosuje zgodnie z sumieniem" - mówi mer Paryża, zaznaczając jedynie, że "osobiście musi" głosować na Giscarda. Nagle w RPR zaczynają krążyć broszurki wzywające do... poparcia Mitterranda, a centrala telefoniczna partii zachęca do tego zdezorientowanych wyborców. Liberalny prezydent został wystrychnięty na dudka.

Strategia jest bardzo prosta: jeżeli wygra Giscard, jego UDF zdominuje prawicę, a Chirac znów będzie służącym, któremu nikt nie podaje ręki. Jeżeli wygra Mitterrand, Giscard zostanie wysłany na emeryturę, prawica zostanie wyczyszczona przez socjalistyczno-komunistyczną falę, a jedyne, co jej pozostanie, to zmieniony w twierdzę paryski ratusz. Wszyscy - zadowoleni czy nie - pójdą teraz pod skrzydła mera. Idealny plan, idealne wykonanie. 10 maja 1981 roku na ekranie telewizji TF1 pojawia się twarz Francois Mitterranda. Chirac mianował kolejnego prezydenta.

Wszystko się sprawdza - po rozwiązaniu parlamentu i nowych wyborach "socjalkomuniści" mają większość, nacjonalizują banki i wielki przemysł. Resztki przerażonych potężną czystką i widmem Związku Sowieckiego gaullistów widzą ucieczk w jedynej postaci, która może przeciwstawić się mitterrandyzmowi. I uciekają pod skrzydła mera. Chirac zdobył władzę nad prawicą i centrum. Teraz idzie po władzę nad Francją.

"Socjalizm jest naraz doktryną złą, niesprawiedliwą, wręcz nieludzką" - mówi, rzucając wyzwanie rządzącej lewicy.

Koszmar kohabitacji

Wygrywa wybory 1986 roku i zostaje premierem, ale dwa lata cohabitation z Mitterrandem zamieniają się w koszmar. Makiaweliczny prezydent rzuca rządowi kłody pod nogi - wetuje ustawy reprywatyzacyjne, podsyca sprzeciw wobec prawicowej polityki gospodarczej i toczy wojnę podjazdową. W 1988 roku zmierzą się w walce o prezydenturę, ale Mitterrand jest nie do pokonania. Wygrywa, dostaje blisko 54 proc. głosów. To druga porażka Chiraca po tej dawnej z wyborów do PE w 1979 roku. Jeszcze bardziej bolesna. Bernadette wyznaje w jednym z wywiadów: "Francuzi nie lubią mojego męża".

Sam Chirac - wciąż mer Paryża - zaszywa się w stołecznym ratuszu, by przeżywać najgorsze polityczne lata. Zaczyna wątpić, czy w ogóle jest w stanie wygrać najważniejsze wybory, dołuje go dodatkowo ciężka choroba jednej z dwóch córek. Sam musi stawić czoła wewnątrzpartyjnej opozycji.

Odbudowuje się. W 1991 roku zszokuje znaczną część gaullistów, gdy niespodziewanie poprze traktat w Maastricht. "Ten tekst niesie ze sobą postęp" - oznajmia osłupionej i eurosceptycznej prawicy. On jednak myśli już o wyborach prezydenckich 1995 roku.

"Zrozumiał, że droga do Pałacu Elizejskiego nie może prowadzić przez sprzeciw wobec Unii" - mówią jego współpracownicy.

Dwa lata później RPR-UDF rozbije w pył socjalistów i ich rząd. Wybory 1993 roku powodują, że w rękach gaullistów i liberałów jest ponad 80 proc. miejsc w Zgromadzeniu Narodowym. Mogą zrobić wszystko, co chcą, choćby nawet proklamować kolejną VI Republikę. Chirac jednak ma inne zmartwienie - jeżeli teraz zostanie premierem, Mitterrand zniszczy go jak w latach 80. Zapada decyzja: jako mer Paryża poczeka na wybory prezydenckie. Teraz szefem rządu mianuje swojego przyjaciela Edouarda Balladura. Błąd, który o mało co nie wyśle wielkiego Jacques'a na przedterminową emeryturę. "Mówiłem mu: jeśli mianujesz Balladura, to za dwa lata on będzie walczył o prezydenturę" - twierdzi dawny współpracownik Chiraca i szef MSW Charles Pasqua.

Premier zdobywa popularność i istotnie tuż przed głosowaniem w 1995 roku uchodzi za faworyta. Tymczasem sondaże Chiraca są na samym dnie, na jego wiece przychodzi garstka ludzi, a krąg przyjaciół zawęża się. Pasqua przechodzi do obozu Balladura, jako jeden z pierwszych dezerteruje wychowanek Chiraca - młody Nicolas Sarkozy, zdradza go większość rządu i znaczna część podzielonej na pół gaullistowskiej partii. Pozostaje przy nim wierna gwardia, w której pierwsze skrzypce gra ukochana córka Claude.

Kokietowanie lewicy

Wtedy też stary lis dokonuje swojego ostatniego wielkiego zagrania. Nie będzie gaullistą. Pójdzie do wyborów walczyć o elektorat lewicy. "Francja musi przezwyciężyć pęknięcie społeczne" - mówi zatroskany o losy najuboższych. "Wyobraźcie sobie ojca rodziny, któremu czynsz zabiera dwie trzecie pensji. Jak on ma żyć?" - lamentuje.

Jeździ po zubożałych częściach kraju i kupuje sentymentalny elektorat - ten, który uważa, że Mitterrand zdradził lewicę i boi się gospodarczego liberała Balladura. Efekt niespotykany: pokonuje premiera, a w drugiej turze socjalistę Lionela Jospina, który w starciu z "lewicowym" Chirakiem nie ma nic do powiedzenia. O swoich obietnicach "przełamania pęknięć społecznych" nowo wybrany prezydent zapomni parę miesięcy później. "Najważniejszym zadaniem jest zmniejszenie deficytu budżetowego" - mówi jesienią 1995.

Chiracowi jest łatwo: ci, którzy go znają, często mówią, że nie ma żadnych przekonań. To zwierzę polityczne, które jest w stanie kupić każdą retorykę. Był nacjonalistą pod koniec lat 70. i europeistą w 1991 roku, neoliberałem w czasie starcia z Mitterrandem i socjalistą, gdy obalał Balladura. Był praktykującym katolikiem i obrońcą laickości, republikaninem i monarchistą, młodym komunistą i bojownikiem o "Algierię Francuską", odejdzie jako bojownik z rasizmem, mimo że jako szef opozycji sam straszył "brudem i islamem".

Będzie też przyjacielem i wrogiem Ameryki oraz człowiekiem, który prędzej czy później zatopił wielu swoich dawnych sojuszników. "To rycerz oportunizmu" - twierdzi Barre. Wśród nielicznych momentów pryncypialnych zachowań prezydenta należy zauważyć jeden bardzo ważny - w 1995 roku jako pierwszy przeprosi Żydów i w imieniu Francji przyjmie odpowiedzialność za zbrodnie reżimu Vichy. Żaden z jego poprzedników nie miał tyle odwagi.

Ciemne sprawki z przeszłości

Do walki o reelekcję przystępuje w maju 2002 roku. Od pięciu lat francuski rząd tworzy lewica z Lionelem Jospinem. Chirac jest lepszy od Mitterranda. Nie rzuca kłód pod nogi i nie przeszkadza. Buduje swój wizerunek prezydenta ponad podziałami. Robi to z mozołem, jednak szyki popsują mu sprawy, które ciągną się do dziś.
Na początku tej dekady zaczynają wypływać jedne po drugiej. Okazuje się po kolei, że Chirac jako mer Paryża najbardziej dbał o finansowanie swojej partii. Jeden ze świadków twierdzi, że wielkie firmy odprowadzały na konta RPR procenty od zamówień publicznych, inny, że funkcjonariusze partyjni byli zatrudniani jako urzędnicy miejscy. I kolejne: że kosztowne przyjęcia w merostwie kosztowały równowartość 2 milionów euro, a za państwowe pieniądze urządzał sobie wakacje.

Chirac broni się przed zarzutami z gracją. Świadek, który oskarżał go o branie łapówki, twierdzi, że w obecności Chiraca przeliczał kilka milionów franków w walizce. "Miałbym wchodzić do pokoju człowieka, którego nie znałem, by patrzeć na jakieś malwersacje? To obraźliwe" - odpiera zarzut Chirac. Przyjęcia w merostwie, po których urzędnicy pakować mieli sobie do domów wielkie udźce baranie i zapełniać prywatne winniczki, są dla Francuzów zbyt błahą sprawą, by żądać wyjaśnień.

Prywatne wakacje - twierdzi Chirac - urządzała cała francuska klasa polityczna, bo miała do tego prawo i dysponowała specjalnymi tajnymi kontami republiki. Przed sędziego odmawia przyjścia; chroni go immunitet. Gdy na zeznania zaproszone zostają Bernadette i Claude, Chirac reaguje klasycznie: "To bezprecedensowy atak na moją rodzinę" - mówi.

Wybory zmienią się w trzęsienie ziemi. Prezydent ma niespełna 20-procentowe poparcie, ale w drugiej turze znajdzie się szef Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen. Reszta jest znana: demonstracje "antyrasistów", protesty zdezorientowanych studentów i wezwania socjalistycznych polityków, by porzucili uprzedzenia i głosowali na Chiraca. A on skutecznie odgrywa "antyfaszystę". "Ekstremizm splugawił wizerunek, wręcz honor Francji" - mówi. W maju 2002 roku zdobywa reelekcję z bezprecedensowym rezultatem - ma ponad 82 proc. głosów.

Wybawiciel do lamusa

Jeżeli gdziekolwiek należy dopatrywać się błędu, który kosztował Chiraca erozję poparcia, to błąd ten leży właśnie w tym okresie. W maju 2002 roku Francuzi nie pamiętają mu już nic - jest bohaterem, który uratował kraj przed "faszyzmem", opozycji nie ma, bo po klęsce wyborczej lewica jest zniszczona i skompromitowana, zbliża się wojna w Iraku, idealny moment na skupienie Francuzów pod antyamerykańskimi hasłami. To okazja, by stworzyć nowe ugrupowanie polityczne, poszerzyć bazę, przeciągnąć część polityków socjalistycznych na swoją stronę i na lata utworzyć chirakistowskie zaplecze.

"Byłem przekonany, że powstanie rząd jedności narodowej. Nic bardziej mylnego" - mówi Jean-Francois Probst. Rząd składa się wyłącznie z gwardii Chiraca, wśród których zapamiętany zostanie szef MSZ i typowy polityk cienia Dominique de Villepin.

Jedynym gestem prezydenta jest powrót do łask Nicolasa Sarkozy'ego - jedynego, który stoczył z Chirakiem walkę na śmierć i życie i przeżył. Doradcy uznali, że sprawny polityk zwiększy poparcie dla rządu. Błędna ocena - Sarkozy jako szef MSW zdobywa dużą popularność, a gabinet i prezydent po zakończeniu wojny w Iraku tracą w notowaniach.

W 2005 roku Chirac próbuje odwrócić kartę: podobnie jak Mitterrand 14 lat wcześniej rozpisuje referendum w sprawie europejskiej. Tym razem stawką jest wynegocjowana przez Francję, wręcz przeforsowana, eurokonstytucja. Klęska. 55 proc. wyborców głosuje na nie. To żółta kartka dla całej klasy politycznej, przede wszystkim zaś dla tego, który ją przez lata uosabiał - dla mera, szefa rządu, ministra, prezydenta, przywódcy prawicy, makiawelisty i ostatniego monarchy Republiki.
Chirac odchodzi do lamusa. Mimo to, nawet dla nielewicowych Francuzów pozostanie kolosem. Jest człowiekiem, którego znają od zawsze, do którego się przyzwyczaili, a teraz chcą się od niego "odzwyczaić".

Jean-Francois Probst, który po 30 latach pracy z Chirakiem również popadł w niełaskę, napisał o nim w sentymentalnym wyznaniu: "Bojownicy gaullizmu tacy jak ja zamkną pańską kartę z głęboką nostalgią. Bo jest pan naszym bohaterem, człowiekiem wielkiej chiracowskiej epoki. Mimo że tyle razy nas pan rozczarował".



Korzystałem z wywiadów i cytatów z biografii Chiraca autorstwa Pierre'a Péana, Jeana-Francois Probsta i Franza-Oliviera Giesberga oraz z filmu "Chirac" Patricka Rotmana