W ciągu ostatnich miesięcy wzmocnił on bardzo swoją polityczną pozycję. Założył ruch "Za Wolność" i przyciągnął do niego liczne zastępy działaczy Białoruskiego Frontu Narodowego, Zjednoczonej Partii Obywatelskiej i socjaldemokracji.

Milinkiewicz cały czas tłumaczy, że ani komuniści, ani "stara prawicowa gwardia" nie mają dobrego pomysłu na pokonanie Łukaszenki. "To, co proponuje reszta opozycji, nie jest strategią zwycięstwa. Chcą jedynie gadać i czekać, aż władza łaskawie zaprosi ich do rozmów przy okrągłym stole. Tak się jednak nie stanie, bo do rozmów reżim może zmusić tylko silna opozycja. Zwolennicy demokracji oczekują od nas działań, a nie czczego gadania" - powiedział DZIENNIKOWI.

Reklama

Rosnący w siłę Milinkiewcz stał się zagrożeniem dla reszty opozycji. Nie chodzi zresztą jedynie o polityczne wpływy, ale także o pieniądze. Jeśli bowiem Zachód postawi na niego, cała pomoc finansowa będzie trafiała wyłącznie w jego ręce. Dlatego właśnie pojawił się pomysł, by na jutrzejszym kongresie wybrano pięciu równorzędnych liderów opozycji. Milinkieiwcz jednak zdecydowanie odrzucił ten pomysł.

"Jego decyzja oznacza tylko jedno: będzie musiał odejść z polityki" - powiedział nam pewny siebie przywódca białoruskich komunistów Siarhiej Kalakin. "Szkoda, że nie uda się zjednoczyć wszystkich demokratycznych sił, ale tak nie było nawet w Polsce. Cóż, kongres i tak się odbędzie, bo po naszej stronie jest większość delegatów" - dodał.

Reklama

To akurat prawda, bo już kilka tygodni temu pojawiły się podejrzenia, że komuniści - którzy najbardziej nalegali na zorganizowanie Kongresu Sił Demokratycznych - sfałszowali wybory delegatów. Sympatycy Milinkiewicza twierdzą, że zwolennicy Kalakina za wszelką cenę chcieli uzyskać większość na kongresie, by - wspólnie z częścią Frontu Narodowego, liberałami i socjaldemokratami - przeforsować plan "obalenia" najpopularniejszego polityka opozycji.

Rozgoryczenia powstałą sytuacją nie ukrywają pomniejsi politycy partii prawicowych i centrum, którzy zarzucają swoim liderom zaprzedanie się komunistom i dbanie wyłącznie o swoje interesy, a nie o dobro Białorusi. "Uważam, że już dawno nadszedł czas na zmianę szefa Białoruskiego Frontu Narodowego Wincuka Wiaczorki" - mówi otwarcie DZIENNIKOWI Aleś Michalewicz, wiceprezes Frontu.

"Przecież nic nie zrobił, żeby obronić Milinkiewicza przed atakami komunistów. Musi za to odpowiedzieć i odejść, bo złamał decyzję naszych partyjnych władz. A skutkiem jego samowoli jest dzisiejsza sytuacja, w której jedność opozycji legła w gruzach" - dodał i zapowiedział jednocześnie, że jest gotów wystawić swoją kandydaturę na prezesa partii w wyborach, które odbędą się jesienią.

"Musimy w końcu zrozumieć, że białoruska opozycja nie będzie zjednoczona. Mamy prawicę zorientowaną na Europę i wartości zachodnie oraz prorosyjską lewicę" - podsumowuje spokojnie w rozmowie z DZIENNIKIEM Aleksander Milinkiewicz. "To nie znaczy, że musimy ze sobą walczyć. Po prostu musimy zacząć ze sobą współpracować na nowych zasadach, zamiast łudzić się, że uda się przywrócić do życia to, czego już dawno nie ma: jedność".