Demonstranci domagali się odwołania gubernatora Dżumy Chana Hamdarda rządzącego północną prowincją. To była całkiem spora manifestacja, bo w mieście Szeberghan wyszło na ulice ponad tysiąc osób. Skandowali hasła: "Precz z gubernatorem". Tłum był wzburzony, ale tak przebiegają niemal wszystkie demonstracje w Afganistanie. W stronę rządowych budynków poleciały kamienie.

Wtedy padły strzały. Stojący naprzeciw manifestantów policjanci użyli ostrej amunicji. Ludzie upadli na ziemię. Według lekarzy, zginęło dwanaście osób.

Wcześniej rano na przeciwległym krańcu Afganistanu - w okolicy Kandaharu na południu kraju - talibowie chcieli złapać w zasadzkę żołnierzy koalicji. W konwoju jechały 24 ciężarówki z zaopatrzeniem. Talibowie podłożyli po obu stronach drogi ładunki wybuchowe. Kiedy konwój przejeżdżał obok, bomby eksplodowały.

Wtedy jak z podziemi wyłonili się uzbrojeni rebelianci. Strzelali seriami z broni maszynowej. Odpalili też kilka granatów z granatników. Zginął jeden z afgańskich kierowców ciężarówki, trzech żołnierzy zostało rannych. Ale zasadzka zakończyła się klęską talibów. Bo wojskowi wezwali lotnictwo, które zbombardowało rebeliantów. Amerykańskie dowództwo szacuje, że w nalocie zginęło 20 talibów.

W Afganistanie służy w ramach międzynarodowej koalicji około 1,2 tys. polskich żołnierzy.