Poniedziałek może się stać decydującym dniem dla ukraińskiej eurorewolucji – jak zaczęły być nazywane antyrządowe protesty zwolenników integracji z UE. Z jednej strony rządząca Partia Regionów może stracić większość w parlamencie, z drugiej – nieoficjalnie sugeruje się możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego. Eskalacja konfliktu zepchnęła na drugi plan zakończony w piątek szczyt Partnerstwa Wschodniego (PW).
W nocy z piątku na sobotę siły Berkutu, oddziału milicji przystosowanego do tłumienia demonstracji, w brutalny sposób rozpędziły protesty na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti. Tak zdecydowanej akcji, polegającej na biciu metalowymi pałkami pokojowo nastawionych ludzi, Ukraina nie widziała od niemal 20 lat. Oficjalnym powodem wejścia do akcji berkutowców była... konieczność postawienia choinki na Majdanie.
Działania Berkutu wywołały skutek odwrotny do zamierzonego. W niedzielę na ulice Kijowa wyszło – jak wskazują prowizoryczne szacunki – nawet 700 tys. ludzi. W międzyczasie Partię Regionów (PR) zaczęli opuszczać ci spośród posłów, którzy z jednej strony popierali stowarzyszenie z UE, a z drugiej – byli zaszokowani brutalną akcją specoddziału milicji. Z kolei Berkut z zachodniej Ukrainy odmówił wykonania rozkazu pacyfikacji protestów we Lwowie. Z pracy zrezygnował najpewniej też Serhij Lowoczkin, szef administracji prezydenta Wiktora Janukowycza, mający znakomite kontakty z czołowymi oligarchami. Należąca do niego chętnie oglądana telewizja Inter – wbrew zwyczajowi – obiektywnie opisywała wydarzenia minionych dni.
– W poniedziałek zbiera się parlament. Wystarczy, aby z PR wyszło 20 posłów, a zmieni się większość – mówiła na antenie kanału Hromadśke TB Inna Bohosłowska, która w sobotę wystąpiła z grona regionałów. W mediach pojawiły się też informacje wskazujące na możliwość wprowadzenia przez władze stanu wyjątkowego. Podstawą mogłyby być starcia, do których wczoraj doszło pod gmachem administracji Janukowycza, mimo pokojowych apeli liderów opozycji.
Reklama
Nie jest jasne, czy bójki z berkutowcami i wojskami wewnętrznymi zostały wywołane przez prowokatorów, czy najbardziej radykalnie nastawionych demonstrantów. Wiadomo tylko, że do starcia by nie doszło, gdyby w piątek Janukowycz dał się namówić przez zachodnich liderów do podpisania wynegocjowanej półtora roku temu umowy stowarzyszeniowej z UE. Fiasko tych apeli doprowadziło do ogłoszenia porażki szczytu w Wilnie, choć nie była ona całkowita. Parafowano bowiem kluczowe umowy stowarzyszeniowe z Gruzją i Mołdawią, tej ostatniej dano też zielone światło dla wprowadzenia ruchu bezwizowego.
Także rzut okiem na skład delegacji 34 państw UE i PW pokazuje, że projekt, zaproponowany przed pięcioma laty przez szefów dyplomacji Polski i Szwecji Radosława Sikorskiego i Carla Bildta, okrzepł i stał się realną propozycją dla państw dawnego ZSRR. Jedynie dwie delegacje, irlandzka i portugalska, nie były reprezentowane na szczeblu prezydenta, premiera lub szefa MSZ. Byli za to najsilniejsi gracze w UE: kanclerz Niemiec, premierzy Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoch, prezydent Francji.
Na tle ukraińskiej porażki tym bardziej błyszczały przykłady Mołdawii i Gruzji. Oba państwa parafowały umowy stowarzyszeniowe z UE. – Chcielibyśmy, by te umowy zostały podpisane do września 2014 r. Dość długo, ale te umowy liczą jakieś tysiąc stron, a każdą trzeba przetłumaczyć na 24 języki urzędowe państw członkowskich i dokładnie sprawdzić jakość tych przekładów – wyjaśnia DGP minister Carl Bildt. Zniesienie wiz dla Mołdawian od 2015 r., skoro ze względu na sprzeciw m.in. Francji i Holandii niemożliwe jest danie im perspektywy członkostwa, ma ich zachęcić do dalszego popierania integracji z UE (w kontrze do wciąż popularnych komunistów), a pozostałe państwa PW – do przyspieszenia reform.
Do Ukrainy Unia straciła cierpliwość. Wolta Janukowycza dokonana na dwa tygodnie przed szczytem spotkała się z jednoznacznie negatywną oceną. Piątkowy poranek ukraiński prezydent spędził na wysłuchiwaniu kolejnych ofert Brukseli. Padła nawet propozycja, że w zamian za podpisanie umowy Unia zrezygnuje z nacisków w sprawie uwolnienia Julii Tymoszenko. Janukowycz nie poszedł nawet na to. – Nie mam zamiaru z panem rozmawiać – usłyszał tuż potem szef ukraińskiej dyplomacji Łeonid Kożara z ust zirytowanego komisarza UE ds. rozszerzenia Sztefana Fuelego, co podsłuchali dziennikarze.
Teoretycznie Ukraina może podpisać wynegocjowaną już umowę w każdej chwili, choćby podczas planowanego na koniec zimy szczytu UE – Ukraina lub majowej konferencji państw PW w Pradze. W praktyce zwłaszcza ta pierwsza data jest nierealna, zwłaszcza że organizacja szczytu w związku z sytuacją na Ukrainie stanęła pod znakiem zapytania.
– Im później Kijów zacznie reformy, tym będą kosztowniejsze. A jeśli ich nie przeprowadzi w ogóle, popadnie w jeszcze większe uzależnienie od Rosji – mówi nam unijny urzędnik, odnosząc się także do podawanej przez Kijów kwoty 160 mld euro kosztów, które rzekomo Ukraina musiałaby ponieść, aby wdrożyć umowę z Unią w życie. W tę kwotę jednak nikt w Wilnie nie uwierzył. – Janukowycz utracił resztkę wiarygodności – mówi jeden z liderów opozycji Arsenij Jaceniuk.