Jak wynika z informacji DGP, każda z 16 holenderskich gmin, w których zaproponowano lojalki, może zmodyfikować ich treść, dodając coś od siebie. Do kompetencji samorządów należy też sposób dystrybucji dokumentu. Np. w Westland (gdzie tysiące Polaków pracują w szklarniach) oświadczenia będą rozdawane w trakcie planowanych zajęć grupowych dla imigrantów zarejestrowanych dłużej niż rok.
Lojalka ma się wiązać dla imigranta z pewnymi korzyściami, np. kursami nauki języka. Liczba takich kursów oraz ich tematyka pozostaje w gestii samorządów. Westland planuje uruchomienie zajęć wprowadzających w holenderski system podatkowy. - Chcemy też zachęcać do przystąpienia do lokalnych organizacji sportowych lub kulturalnych w charakterze wolontariuszy - mówi rzeczniczka miasta Claudia van der Meer. Nacisk na działalność w miejscowych stowarzyszeniach kładzie też Rotterdam. - Oprócz tego będziemy w dzielnicach organizować nieformalne kursy języka - mówi Maarten Molenbeek z biura prasowego miasta.
Wraz z oferowaną marchewką pojawiają się pytania, na które próżno szukać odpowiedzi. Po pierwsze nie wiadomo, co będzie się działo z danymi osób, które podpiszą lojalkę? Jak będą wykorzystywane i przechowywane? I czy mimo zapewnień, że nie mają żadnych skutków prawnych, w przyszłości nie będą bronią przeciw imigrantom? Nie wiadomo też, w jaki sposób władze lokalne będą sprawdzać, czy dana osoba przestrzega zasad, do których się zobowiązała.
Nastawienie w Holandii jest wobec przybyszów z Europy Środkowej fatalne. Jak wynika z najnowszego sondażu Instytutu Analiz Społeczno-Kulturalnych SCP, 58 proc. Holendrów negatywnie postrzega migrantów zarobkowych z Europy Środkowej i Wschodniej.
Reklama
Podobnie jest w Wielkiej Brytanii, której konserwatywny premier David Cameron wprost przyznał, że otwarcie rynku pracy dla Polaków było błędem. Jego zdanie podziela opozycja.
W sondażu dla gazety "Daily Star" 82 proc. respondentów uznało imigrację za problem nr 1. Więcej też osób za priorytet dla rządu uznało walkę z imigracją niż rosnącymi kosztami życia.
Natomiast słabo do opinii publicznej przebija się argument o korzyściach płynących dla brytyjskiej gospodarki z napływu imigrantów. Listopadowy raport University College London oceniał wkład osób, które przybyły na Wyspy z Europy, począwszy od 2000 r., na 25 mld funtów. Podobne argumenty można znaleźć w najnowszym raporcie Centrum Badań Biznesowych i Gospodarczych tym samym, który przepowiada, że w 2030 r. Wielka Brytania będzie największą gospodarką na Starym Kontynencie. Jednym z czynników, który ma do tego doprowadzić, są pozytywne trendy demograficzne, w tym stały dopływ imigrantów.
Nie znajdują także potwierdzenia oskarżenia imigrantów o turystykę zasiłkową, czyli celowe wyjazdy za granicę w celu otrzymania środków z pomocy społecznej. Jak wynika z październikowego raportu zamówionego przez Komisję Europejską, jest to w Europie zjawisko marginalne. Niepracujący imigranci stanowią od 0,7 do 1,0 proc. populacji danego kraju. A jedną z konkluzji raportu jest to, że imigranci prędzej znajdują zatrudnienie niż mieszkańcy krajów, do których przybyli. Autorzy raportu już na samym początku nie pozostawiają wątpliwości: imigranci przyjeżdżają po pracę, nie po zasiłki.