Samolotu od kilkunastu dni szukają służby ratownicze na Oceanie Indyjskim. Do dziś nie odnaleziono nawet najmniejszego fragmentu maszyny.

Zdaniem publicysty lotniczego Tomasza Białoszewskiego zaginięcie boeinga jest bardzo zagadkowe. Jego zdaniem, to jedna z najdziwniejszych katastrof, jakie wydarzyły się w historii lotnictwa.

Reklama

Białoszewskiemu zaginięcie malezyjskiego samolotu kojarzy się z czasami, gdy nie było nowoczesnej aparatury, a nad Trójkątem Bermudzkim w niewyjaśnionych okolicznościach "znikały" statki powietrzne czy jachty.

W dobie nowoczesnych systemów tak nagłe zaginięcie samolotu wydaje się "bardzo dziwne" - dodaje redaktor naczelny magazynu "Skrzydlata Polska", Grzegorz Sobczak. Jego zdaniem komuś bardzo zależy na tym, żeby utrudnić poszukiwania ewentualnych szczątków samolotu. Na potwierdzenie tej tezy Sobczak przypomina informacje z oficjalnych źródeł malezyjskich.

Władze raz twierdziły, że samolot nie mógł po zniknięciu z radarów lecieć aż kilka godzin. Potem przyznały, że maszyna jednak mogła rozbić się w rejonie Oceanu Indyjskiego, niedaleko Australii. - Albo ktoś nie wie, co mówi albo ma w tym jakiś określony interes - dodaje redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski".

Na wtorkowej konferencji prasowej władze Malezji tłumaczyły, że uznały lot MH 370 za katastrofę, bo maszyna nie miała tyle paliwa, żeby dolecieć bezpiecznie do jakiegokolwiek lotniska. Oznacza to, że musiała spaść do wody, a pasażerowie zginęli. Na tej podstawie uznano wszystkich za zmarłych.

Poinformowano również, że poszukiwania samolotu będą skoncentrowane na obszarze Oceanu Indyjskiego, na zachód od Perth w Australii. Poszukiwania ma prowadzić między innymi grupa chińskich okrętów, samoloty koreańskie, amerykański okręt oraz dwie australijskie jednostki, które dołączą do ekipy już wkrótce. W poszukiwaniu czarnej skrzynki Boeinga 777 ma pomóc amerykańska aparatura.

Malezyjski samolot zaginął siedemnaście dni temu.