Pytanie o zakres i skuteczność zapisu powtarzało się w 2014 roku - w najintensywniejszym okresie agresji Rosji na Ukrainę. NATO nie miało i nie ma żadnych prawnych zobowiązań, by zbrojnie powstrzymywać ewentualną rosyjską interwencję u naszego wschodniego sąsiada, ale ile warte są gwarancje Sojuszu w stosunku do jego członków, w tym oczywiście Polski? Formalnie sprawę tę reguluje art. 5 traktatu północnoatlantyckiego, który mówi, że atak na którekolwiek z państw członkowskich będzie uznany za atak na wszystkie.
Ale to wcale nie oznacza udzielenia napadniętemu pomocy militarnej.

Zapis mówi, iż każda ze stron udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.

Zatem użycie siły jest tylko jedną z opcji. Poza tym brzmienie tego punktu daje państwom członkowskim duże pole do interpretacji w kwestii tego, co uznają za konieczne. Któreś z nich może uznać, że w przypadku inwazji np. na Estonię nie jest konieczne wysyłanie wojsk, a wystarczą sankcje gospodarcze. Brakuje też jasnej definicji, co jest atakiem - czy jest nim np. cyberatak, w efekcie którego są ofiary śmiertelne i czy w takim przypadku można odpowiedzieć w sposób konwencjonalny?
Reklama
Te niejednoznaczności w treści nie są zresztą jedynym wyzwaniem związanym z art. 5. W czasach zimnej wojny Związek Sowiecki był wspólnym i autentycznym zagrożeniem dla wszystkich państw członkowskich, więc w przypadku ataku zapewne żadne z nich nie uchylałoby się od walki zbrojnej, szczególnie że powiązania gospodarcze z blokiem wschodnim były znikome. Teraz są one na tyle duże, że większość Europejczyków nie byłaby skłonna poświęcać swojego dobrobytu.
Nie mówiąc już o tym, że bez Stanów Zjednoczonych Europa nie jest w stanie przeprowadzić żadnej większej operacji militarnej. Fakt, że NATO przez lata rozrosło się z 12 do 28 członków też nie ułatwia sprawy, bo ich interesy są czasem sprzeczne. Znamienne jest również to, że Litwę, Łotwę i Estonię - trzy państwa najmocniej narażone na niebezpieczeństwo ze strony Rosji - włączono w plany obronnościowe NATO dopiero w 2010 r., a więc sześć lat po ich przyjęciu do Sojuszu.
Sytuację komplikuje też to, że zastosowanie art. 5 nie zostało przetestowane w praktyce. W 65-letniej historii NATO powołano się na niego tylko raz - uczyniły to Stany Zjednoczone po atakach z 11 września 2001 r. Ale przyjście z pomocą było o tyle niekontrowersyjne, że agresorem nie było państwo, lecz organizacja terrorystyczna. Powołanie się na art. 5 rozważała przed czterema laty Turcja, gdy jej wojskowy samolot został zestrzelony przez Syrię poza przestrzenią powietrzną obu krajów. Uznanie tego za atak w rozumieniu art. 5 byłoby jednak wątpliwe, bo jego treść ogranicza takie zdarzenia do terenu Europy i Ameryki Północnej.
Wobec wątpliwości, czy NATO będzie skłonne przyjść z pomocą każdemu zaatakowanemu członkowi, nie dziwi fakt, że Polska stara się zabezpieczać na inne sposoby, poprzez zakupy broni ofensywnej. Przypomina to wszystko strategię Tajwanu, który ma sojusz z USA, ale zdaje sobie sprawę, że Amerykanie nie muszą chcieć z jego powodu rozpoczynać wojny z Chinami. Nawet jeśli Tajwan nie zatrzyma ewentualnej inwazji Pekinu, to ma na tyle nowoczesną broń, że zdążyłby zniszczyć np. Szanghaj. A to wystarczy, by władze w Pekinie dwa razy zastanowiły się nad agresją. Zgodnie z zasadą - chcesz pokoju, szykuj się do wojny.