O reformach gospodarczych na Białorusi mówi się od lat, zwłaszcza w okolicy kolejnych wyborów prezydenckich. Temat nabrał znaczenia, odkąd gospodarka po boomie z początku poprzedniej dekady zaczęła buksować. Do kryzysu 2009 r. wzrost PKB opierał się na eksporcie, w znacznej mierze dotowanym przez Rosję dzięki tanim surowcom. Niekorzystna sytuacja zewnętrzna sprawia jednak, że bez poprawy efektywności i jakości produkcji Białoruś będzie skazana na stagnację.
Władze w Mińsku są zmuszone do przedstawienia planu reform choćby po to, by Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał im kolejny kredyt. – Ministerstwo gospodarki pracuje nad programem, który powinien zostać zaprezentowany wkrótce po wyborach. Poza korektą polityki monetarnej, którą widać już dziś, niewykluczona jest podwyżka wieku emerytalnego, który obecnie wynosi 55 lat dla kobiet i 60 lat dla mężczyzn, i należy do najniższych w Europie – mówi DGP Sierż Naurodski z ośrodka analitycznego CASE Belarus.
Najważniejsze pytanie dotyczy tego, czy zmiany będą realne, czy udawane. Zdaniem analityków centrum „Belarus in Focus” program wyborczy Alaksandra Łukaszenki był najbardziej liberalny z dotychczasowych, a prezydent ograniczył rozmiary populizmu w kampanijnych obietnicach.
Wyżej niż Polska
Zmiana była widoczna i w retoryce, i w praktyce. Przed wyborami 2010 r. prezydent sztucznie napompował płace w budżetówce, by średnia krajowa osiągnęła zapowiadane 500 dol., a w kolejnej pięciolatce miała wzrosnąć dwukrotnie. Od tego czasu Białorusini przeżyli dwie dewaluacje rubla, ich pensje w przeliczeniu na dolary spadły i władze przestały obiecywać konkretne kwoty.
W szczerość zapowiedzi władz powątpiewają politycy opozycji. – Program Łukaszenki może i wygląda liberalnie, ale poprzedni też zapowiadał zmiany, a został wypełniony może w 10 proc. – dowodziła kandydatka na prezydenta ruchu „Mów Prawdę!” Taciana Karatkiewicz podczas wiecu w Żłobinie. Wewnątrz białoruskiego systemu władz świadomość, że tylko odejście od pozostałości centralnego planowania i wspierania nierentownych molochów przemysłowych może dać krajowi szansę na rozwój, zderza się z ideologicznymi barierami, w myśl których wolny rynek jest narzędziem mogącym posłużyć do podporządkowania Białorusi obcym ośrodkom.
Poprzedni okres liberalnych reform przypadł na lata 2008–2010. Władze osłabiły wówczas kontrolę nad biznesem, uprościły procedury celne i system podatkowy, co przyniosło Mińskowi skok w rankingu Doing Business Banku Światowego. Przejściowo analitycy banku oceniali nawet, że nasz wschodni sąsiad jest lepszym miejscem do prowadzenia interesów niż Polska. Ale nie uwzględniali przypadków ingerencji władz w prywatny biznes.
Dobrym przykładem była historia z 2012 r., gdy znacjonalizowano Kamunarkę i Spartaka, fabryki słodyczy. Powód? Właściciel naraził się tym, że nie chciał ograniczyć importu półproduktów, co miałoby poprawić bilans dewizowy kraju. – Podobne przedsiębiorstwa należą do ludu i służą dzieciom. Niezależnie od tego, ile kosztowałyby nasze słodycze, ojciec i matka i tak je dziecku kupią. A to znaczy, że są to przedsiębiorstwa o znaczeniu strategicznym – tłumaczył wówczas Łukaszenka.
Ryzyko reform
Sierż Naurodski uważa jednak, że niektóre działania władz, zwłaszcza banku centralnego, wskazują, że po wyborach może się rozpocząć druga fala zmian. – Narodowy Bank Republiki Białorusi (NBRB) zaczął koncentrować się na osiąganiu konkretnej wielkości bazy monetarnej. To ogromna zmiana. Ten krok pozwoli wyzwolić się z inflacyjno-dewaluacyjnej spirali, po której poruszała się nasza gospodarka od 20 lat – dowodzi Naurodski. Dzięki temu inflacja może wkrótce spaść do wartości jednocyfrowych, co w białoruskich warunkach byłoby niespotykaną stabilizacją cen.
Co więcej, władze ograniczyły wsparcie państwowych molochów nastawionych do tej pory na wypełnienie planów produkcji, ale niekoniecznie na jakość. – Ciekawe, że zrobiono to przed, a nie po wyborach. To może wskazywać, że zmiana jest długoterminowa – mówi Naurodski. Skutkiem ubocznym było jednak wysyłanie robotników na bezpłatne urlopy albo skracanie tygodnia pracy. I tak np. pracownicy MAZ, największego producenta ciężarówek w kraju, pojawiają się w zakładzie jedynie przez cztery dni w tygodniu, przy proporcjonalnym obniżeniu zarobków. Wprowadzono przy tym nieformalny zakaz przyznawania zezwoleń na pracę dla cudzoziemców, na czym cierpią zwłaszcza Ukraińcy.
– Taka polityka jest już raczej trwała, bo ukryte bezrobocie jest od lat alternatywą dla bezrobocia oficjalnego – ocenia specjalista CASE Belarus. Utrzymanie etatów jest priorytetem, nawet jeśli prowadzi do absurdów. Jednocześnie jednak analityk wskazuje, że wolnorynkowa rewolucja na wzór polskich przemian z początku lat 90. jest na Białorusi trudna do wyobrażenia.
– Eksperci MFW, oceniający stan gospodarki, skarżą się nieoficjalnie, że Białorusini przynoszą liczne dokumenty i wiele obiecują, ale żaden z nich nie jest w stanie określić celu zmian. Część urzędników rozumie ich konieczność, ale Łukaszenka do nich nie należy – przekonuje Siarhiej Czały, ekonomista zbliżony do ekipy Taciany Karatkiewicz.
– Z jego punktu widzenia ryzyko wynikające z reform jest większe niż ryzyko wynikające z nicnierobienia – dodaje opozycyjny publicysta Waler Karbalewicz.
Już teraz do największych zmartwień obywateli należą problemy z pracą i niskie płace. Podczas wieców Karatkiewicz w obwodzie homelskim, które obserwowaliśmy, dominowały pytania gospodarcze. – Jestem księgową, zarabiam niecałe 3 mln rubli (650 zł – red.), co chce pani z tym zrobić? Uważam, że zasługuję na godną pensję, powiedzmy 6 mln rubli – tłumaczyła w Żłobinie kobieta w średnim wieku. Według białoruskich ekonomistów 3 mln rubli to mediana przy średnich zarobkach rzędu 7 mln. – Problemem jest fatalnie niska wydajność. W przeliczeniu na jednostkę PKB płacimy ludziom więcej niż Rosjanie, na czym cierpi konkurencyjność towarów na tym najważniejszym rynku eksportowym – wyjaśnia Naurodski.
Skąd problemy
Sytuację na Białorusi mocno pogrążył kryzys w Rosji i na Ukrainie.
Choć podczas kryzysu finansowego 2009 r. kraj pozostawał jedną z europejskich zielonych wysp, tym razem recesja jest już widoczna w statystykach. Na koniec roku spadek PKB przekroczy 3,5 proc., spadek produkcji w drugim kwartale osiągnął 8 proc., z czego w produkcji maszyn – których głównym rynkiem zbytu jest właśnie Rosja – aż 33 proc. Ale to daje władzom możliwość zrzucenia całości winy za problemy na świat. – Problemy gospodarcze Białorusi nie są wynikiem działań rządu, ale sytuacji zewnętrznej. Rosja i Ukraina są naszymi najważniejszymi partnerami eksportowymi, więc ich recesja okazała się wielkim ciosem także dla naszej gospodarki – przekonuje DGP Siarhiej Kizima, wpływowy politolog z Akademii Zarządzania przy Prezydencie.
Kizima przyznaje, że z Rosji nie przyjdzie impuls modernizacyjny, ponieważ kraj ten może dostarczyć Białorusi najwyżej tanie surowce. – Chciałbym, żeby Polska była dla Białorusi tym, czym dla Polski w latach 90. były Niemcy – źródłem kapitału i nowych technologii, które mogą okazać się motorem szybkiego rozwoju. Rosja nam tego nie zapewni. Ale inicjatywa należy do Polski. To wy forsowaliście sankcje przeciwko Białorusi – zastrzega nasz rozmówca. Mińsk od dawna oczekuje od Zachodu zaprzestania nacisków na przestrzeganie zasad demokratycznych. Wydaje się jednak, że Unia nie jest gotowa na tak daleko idące przymknięcie oczu na głoszone przez siebie wartości.
Szansę na zmiany systemowe ogranicza też niechęć do sprywatyzowania nierentownych zakładów. Jak jeszcze w 2010 r. przyznawali w rozmowie z DGP przedstawiciele miejscowych władz, ostateczne decyzje w sprawie przekształceń własnościowych najważniejszych zakładów podejmuje osobiście Łukaszenka. A pod przymiotnikiem „najważniejszy” może się kryć dowolna fabryka. – Prywatyzacja nie wchodzi w rachubę, chyba że pod zaporowym warunkiem długoletniego zachowania liczby etatów. Poszerzenie udziału prywatnego sektora gospodarki jest więc możliwe raczej dzięki inwestycjom w nowe sektory, takie jak branża IT – wskazuje Sierż Naurodski.
Branża IT to jedna z białoruskich „success stores”. Miński Park Wysokich Technologii, założony jeszcze w 2006 r., jest w istocie wirtualną specjalną strefą ekonomiczną. Firmy zarejestrowane na jego terenie (niekoniecznie posiadające w Mińsku siedzibę), korzystające z pracy tanich w porównaniu z krajami Zachodu i świetnie wykształconych informatyków, cieszą się ogromnymi ulgami podatkowymi. Efektem pracy białoruskich informatyków są takie firmy, jak Viber czy Wargaming.net, znany dzięki popularnej na całym świecie grze komputerowej „World of Tanks”.
Poza ograniczonym siłą rzeczy sektorem teleinformatycznym prywatna inicjatywa jest jednak mocno ograniczana. – Sektor prywatny teoretycznie powinien absorbować ludzi zwalnianych z przerośniętych zakładów państwowych. Tyle że najpierw trzeba ten prywatny biznes uwolnić – wskazuje Siarhiej Czały podczas spotkania w Press Club Belarus. – Ogólne dyrektywy prezydenta, napisane w duchu otwartości dla biznesu, to nie wszystko. Poza nimi jest masa absurdalnych aktów prawnych niższego rzędu. Przykładem jest regulacja, która na 70 stronach szczegółowo określa, jakie konkretnie towary i w jakiej liczbie powinny znaleźć się w każdym sklepie spożywczym. W ten sposób władze gwarantują zbyt państwowym producentom, przerzucając problem na głowy właścicieli sklepów – dodaje.
Mimo to Sierż Naurodski zachowuje optymizm. – Białoruski cud, opierający się na rosyjskich dotacjach, które umożliwiły utrzymywanie posowieckich przedsiębiorstw i państwa opiekuńczego na wysokim poziomie, już się skończył. Rozsądna polityka banku centralnego z ostatnich miesięcy oraz polityka rządu, tradycyjnie rozważna pod względem utrzymywania nadwyżki budżetowej, dają nadzieję, że wśród elit odpowiedzialnych za zarządzanie pionem ekonomicznym dojrzeje masa krytyczna pozwalająca na zmiany systemowe – ma nadzieję. W przeciwnym razie, zdaniem Siarhieja Czałego, gospodarce grozi dalsza degradacja.