Białoruskie władze mają się nad czym zastanawiać. Wskaźniki poparcia dla prezydenta Alaksandra Łukaszenki spadły do poziomu najniższego od niemal pięciu lat. I choć nie idą one w parze ze wzrostem popularności opozycji, Mińsk musi się liczyć z protestami. Nie jest przy tym jasne, jak pogarszającą się sytuację gospodarczą Białorusi wykorzystają Rosjanie.

Reklama

Na razie, po roku starań Mińska, Moskwa zapaliła zielone światło dla pomocy finansowej. Wczoraj na rachunek ministerstwa finansów wpłynęła pierwsza, warta 500 mln dol. transza dwumiliardowego kredytu z Euroazjatyckiego Funduszu Stabilizacji i Rozwoju, instytucji w pełni uzależnionej od Rosji. Decydujące znaczenie w kontekście tej pomocy miało lutowe spotkanie Łukaszenki ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Władimirem Putinem.

Kolejny kredyt został wydzielony, mimo że Białoruś nigdy nie wypełniła warunków poprzedniego programu pomocowego z 2010 r., który przewidywał m.in. obszerną akcję prywatyzacji państwowych spółek, w domyśle do przejęcia przez kapitał rosyjski. Od tego czasu Mińsk zdecydował się sprzedać jedynie operatora systemu gazowego Biełtranshaz, w którym Gazprom już wcześniej miał połowę udziałów.

Nie wiadomo, jakie są polityczne warunki obecnego kredytu (sprzedaż aktywów do takich warunków się zalicza, ponieważ Mińsk traktuje prywatyzację jako ustępstwo ideologiczne i groźbę utraty kontroli nad gospodarką). Gazeta.ru sugeruje jednak, że także tym razem Moskwa nie zrezygnowała z zamiaru skłonienia Łukaszenki do pozbycia się pereł w koronie albo przynajmniej zgody na utworzenie białorusko-rosyjskich holdingów. Takie pomysły były omawiane już wcześniej, jednak Łukaszenka zawsze ucinał podobne próby pełzającej prywatyzacji majątku.

Reklama

Teraz jednak jego sytuacja jest znacznie trudniejsza. Białoruś znajduje się w pierwszej recesji od półtorej dekady, a Rosja realizuje swoje cele regionalne znacznie bardziej agresywnie niż dawniej. Na Białorusi może jej sprzyjać nastawienie ludzi. Co czwarty Białorusin poparłby w referendum zjednoczenie z Rosją. Takie same wskaźniki notowano przed wojną w ukraińskimi obwodzie donieckim. Prozachodni eksperci obawiają się, że 25 proc. to baza, na której w razie takiej decyzji Kremla można stworzyć białoruskie zielone ludziki.

Sami Białorusini oczekują od władz zmian. W przeszłość odchodzi stereotypowy obraz Białorusina, dla którego istotna jest jedynie "czarka i skwarka", czyli – przekładając na bardziej oficjalny język – zachowanie dotychczasowego poziomu życia. Przy malejących realnych pensjach, wysokiej inflacji i tracącym na wartości rublu aż 67,3 proc. ankietowanych oczekuje zmiany obecnego stanu rzeczy. Tak przynajmniej wynika z ostatniego sondażu Niezależnego Instytutu Badań Społeczno-Gospodarczych i Politycznych z siedzibą w Wilnie.

Tego typu oczekiwania wpisują się w najważniejsze hasło umiarkowanej opozycji. Taciana Karatkiewicz z ruchu Mów Prawdę!, najważniejsza rywalka Łukaszenki podczas ubiegłorocznych wyborów prezydenckich, szła do głosowania właśnie pod znakiem "pokojowych przemian". Także dlatego bardziej radykalnie nastawieni opozycjoniści, jak lider chadecji Pawał Siewiaryniec, wróżą białoruskiemu prezydentowi gorącą jesień na ulicach. Jednak nawet ta zbieżność oczekiwań ludzi z hasłami programowymi nie przełamała tradycyjnej niechęci do środowisk opozycyjnych. Poparcie dla poszczególnych alternatywnych polityków nie przekracza kilku procent.

Dlatego bardziej prawdopodobne są wystąpienia oddolne, do których opozycja będzie się próbowała podłączyć. Tak jak to miało miejsce w lutym podczas protestów drobnych przedsiębiorców, którym zaostrzono warunki prowadzenia działalności, motywując to harmonizacją prawodawstwa w ramach Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Tym bardziej że w poszukiwaniu pieniędzy władze zaczynają sięgać do kieszeni obywateli.

W ubiegłym roku wprowadzono podatek od bumelantów, który mają płacić uchylający się od pracy (3,5 mln rubli, czyli ok. 650 zł rocznie). Od jutra z 20 do 25 proc. wzrośnie VAT na usługi teleinformatyczne. Z kolei w niedzielę wicepremier Natalla Kaczanawa ogłosiła zamiar podwyższenia o trzy lata wieku emerytalnego, do tej pory należącego do najniższych na świecie. Wkrótce Białorusinki będą przechodzić na emeryturę w wieku 58 lat, a Białorusini – 63 lat.