Włoskie „no” dla reformy konstytucyjnej było jeszcze bardziej stanowcze, niż sugerowały to sondaże przed plebiscytem. Przeciw posunięciom, które oznaczały zmiany w 48 ze 136 artykułów konstytucji, w tym redukcję liczby miejsc w Senacie z 315 do 100 i wyłączenie izby wyższej z procedury uchwalania wielu ważnych ustaw, opowiedziało się prawie 60 proc. mieszkańców Italii, przy bardzo wysokiej, 65-procentowej frekwencji.
Zgodnie z zapowiedzią przegrany premier Matteo Renzi podał się do dymisji. To oznacza, że przyszłość włoskiej polityki leży teraz w rękach prezydenta kraju Sergia Mattarelli. Zgodnie z najbardziej prawdopodobnym scenariuszem lokator Pałacu Kwirynalskiego będzie dążył do powołania rządu tymczasowego, na czele którego mógłby stanąć minister finansów Pier Carlo Padoan lub cieszący się powszechnym szacunkiem w kraju przewodniczący Senatu Pietro Grasso (szacunek ten bierze się m.in. stąd, że wcześniej jako prokurator walczył z włoską mafią). W tym celu Mattarella musi jednak przeprowadzić negocjacje z liderami partii zasiadających w parlamencie. Prezydent musi się upewnić, że nowy rząd będzie miał za sobą parlamentarną większość.
Nowy gabinet musi bowiem przyjąć przynajmniej jedną ważną ustawę: nowelizację ordynacji wyborczej.
Referendum dotyczyło reformy konstytucyjnej i Włosi się na nią nie zgodzili. Jednak rok temu rządząca partia przepchnęła ordynację wyborczą – tzw. Italicum – która nie przewiduje procedury wyboru senatorów. Odchudzony Senat miał się składać (po zmianie konstytucji) z osób wybranych przez samorządy, a nie w wyborach powszechnych.
Bez reformy ustrojowej Italicum nie ma sensu. A Włosi nie mają jak wybrać senatorów.
Dlatego politycy muszą się teraz zabrać do stworzenia nowego prawa wyborczego. Prawdopodobnie zrezygnują przy tym z rozwiązania zawartego w Italicum, które przewiduje przyznanie automatycznej większości parlamentarnej zwycięskiemu ugrupowaniu, przywracając proporcjonalny system przeliczania głosów na mandaty. Leży to w interesie polityków partii głównego nurtu, czyli zarówno Partii Demokratycznej Mattea Renziego, jak i Forza Italia Silvia Berlusconiego. Zabezpiecza ich to bowiem przed przejęciem władzy przez Ruch Pięciu Gwiazd.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że włoskiego referendum nie można stawiać w jednej linii z wynikiem plebiscytu za opuszczeniem Unii Europejskiej w Wielkiej Brytanii czy rezultatem wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Prawdą jest, że wielu Włochów opowiedziało się przeciw proponowanej przez Renziego reformie, wystawiając w ten sposób premierowi rachunek za dwa lata rządów, w trakcie których nie poradził sobie m.in. z problemem bezrobocia i słabym wzrostem gospodarczym. Równie wielu Włochów powiedziało w niedzielę „no”, ponieważ proponowana reforma zwyczajnie im się nie podobała. Wśród przeciwników zmian ustrojowych znaleźli się zresztą prominentni politycy Partii Demokratycznej, w tym były premier Massimo D’Alema. Zdaniem wielu krytyków reforma w połączeniu z nową ordynacją wyborczą skupiłaby w ręku zwycięskich ugrupowań zbyt dużą władzę.
– Wiele osób głosowało na „tak”, ale bez przekonania, uważając, że Matteo Renzi jest mniejszym złem. Byli też tacy, którzy unieważniali karty do głosowania, bo nie chcieli osłabiać premiera, ale nie podobał im się zestaw proponowanych przez niego zmian. Wielu Włochów jest przywiązanych do obecnej ustawy zasadniczej, napisanej przez bohaterów walki z faszyzmem piękną włoszczyzną, jakiej już się dzisiaj nie używa – powiedział w rozmowie z nami publicysta włoskiego „L’Espresso” Włodek Goldkorn.
Rynki na wynik referendum zareagowały nerwowo. Kurs akcji największego, włoskiego banku Unicredit spadł wczoraj o ponad 3 proc., w przypadku Banco Popolare było to już ponad 7 proc. Polityczna niepewność, jaką wywołał wynik referendum, stawia jednak pod znakiem zapytania proces naprawy włoskiego sektora bankowego, w tym najważniejszą, odbywającą się równolegle operację kapitałowego wzmocnienia banku Monte dei Paschi di Siena.
Bank potrzebuje zgromadzić do końca roku 5 mld euro kapitału i chce to osiągnąć przez zamianę obligacji na udziały, sprzedaż akcji, a także pozyskanie inwestora instytucjonalnego, którym może być katarski fundusz inwestycyjny. Jeśli ten plan się nie powiedzie, instytucję trzeba będzie ratować przy pomocy środków publicznych, co zgodnie z przyjętymi po kryzysie finansowym regulacjami będzie oznaczało straty dla inwestorów indywidualnych, którzy wyłożyli pieniądze na zakup obligacji najstarszego banku na świecie. To oni kupili papiery Monte dei Paschi di Siena o wartości 2 mld euro.