W niektórych gminach 43 proc. ludzi żyje na granicy ubóstwa, a oczekiwana długość życia wśród mężczyzn wynosi zaledwie 58 lat. Front Narodowy Marine Le Pen wygrywa tu wszystkie wybory. Tuż za nim jest partia komunistyczna. Likwidacja przemysłu i globalizacja nie przyniosły tu postępu, za to wykarmiły elektorat podatny na obietnice lepszego jutra składane przez populistów.
Od wyborów prezydenckich w 2012 r. Marine Le Pen, liderka Frontu Narodowego, zyskuje. Pięć lat temu przekonała 18 proc. wyborców, co dało jej trzecie miejsce w wyścigu o stanowisko głowy państwa. W trzech wielkich regionach (PACA, Hauts-de-France oraz Grand East) ma od 33 do 36 proc. poparcia. Przy 11 startujących kandydatach oznacza to niemal pewne miejsce w II turze. Być może zwycięstwo.
Bastiony Le Pen
Skąd takie poparcie w regionach położonych na skrajnych częściach mapy Francji – na północy, na bogatym południu obejmującym Prowansję, Alpy i Lazurowe Wybrzeże oraz na północnym wschodzie z Alzacją, Szampanią i Ardenami?
Senne 20-tysięczne miasteczko Denain w północnej Francji to dawne „stalowe serce kraju”, gdzie jedna trzecia mieszkańców pracowała dla istniejącego od 1839 r. metalurgicznego giganta Usinor (obecnie ArcelorMittal). Dziś bezrobocie wynosi tu 38 proc., a miasto z tradycjami XIX-wiecznego przemysłu, gdzie fabryka była centrum życia społecznego i kulturalnego – umiera. Z własnymi klubami, stadionem, ambulatorium i szkołą Usinor sprawował pieczę nad pracownikami i ich rodzinami od narodzin do emerytury. Ale w latach 80. XX w. Usinor zaczął zwalniać. Najpierw 3 tys. pracowników, potem – stopniowo – resztę. Po przemyśle metalurgicznym, dającym pracę także licznym poddostawcom, pozostało 90 hektarów zanieczyszczonego na 80 cm w głąb terenu, opuszczony port i puste ulice. Największym pracodawcą jest supermarket Carrefour.
Od czasu świetności minęło już prawie 40 lat, ale mieszkańcy Denain nadal czują się porzuceni i oszukani przez państwo i Unię Europejską. Na styczniowym wiecu Frontu Narodowego Le Pen została tu powitana z entuzjazmem. Władze miasta, gdzie średnia długość życia mężczyzn to zaledwie 58 lat, czekają na drugi plan Marshalla. Plan Le Pen to obietnice zamknięcia granic, reindustrializacji kraju, wprowadzenia podatków na wszystkie produkty importowane. Wszystko to „au nom de peuple” – w imieniu ludu. To hasło kampanii wyborczej FN, który chce referendum na temat wyjścia Francji z Unii i zablokowania swobodnego przepływu osób we Wspólnocie. – Polak czy Bułgar, który zarabia pięć razy mniej niż nasz rodak, stanowi dla nas niezdrową konkurencję – mówiła na wiecu Le Pen. Denain jej wierzy. Ponad 47 proc. mieszkańców głosowało w wyborach regionalnych w 2015 r. na FN.
Bunt przeciw relokacji
Podobne nastroje panują w mieście Revin w północno-wschodniej Francji. Od 30 lat miasto wyludnia się, a bezrobocie jest tu trzykrotnie wyższe niż średnia krajowa. W 2012 r. szwedzki Electrolux przeniósł stąd fabrykę pralek do Polski, do Oławy. Negocjacje ze związkami zawodowymi trwały długo. Robotnikom z Revin zagwarantowano częściowe zatrudnienie i odszkodowania oraz wypłatę 85 proc. pensji dla osób 54+ do momentu przejścia na emeryturę. W 2016 r. na skutek lobbingu władz wybudowano tu w końcu fabrykę silników.
Najwięcej emocji budzi jednak miasto Amiens na północy, w Pikardii. Amerykański Whirpool ogłosił w styczniu zamknięcie fabryki suszarek bębnowych i przeniesienie jej w lipcu 2018 r. do Polski. Łódzka fabryka firmy ma stać się centrum koncernu na Europę i Afrykę. Warunki są w Polsce „bardziej konkurencyjne”, jak przyznał w komunikacie prasowym zarząd. Ta decyzja wywołała wściekłość. Korporacyjny termin „relokacja” budzi tutaj niechęć.
– Region ucierpi jeszcze bardziej, najpierw Goodyear zamknął fabrykę, teraz nasza kolej – opowiada Frédéric Chanterelle z CFDT. Związek utrzymuje, że z powodu decyzji amerykańskiego koncernu trzech pracowników popełniło samobójstwo, a 10 zmarło na skutek stresu. Przy zamykaniu fabryki w 2014 r. działy się dantejskie sceny, a procesy przeciwko krewkim robotnikom broniącym swoich miejsc pracy nadal trwają.
Przypadek Amiens stał się kluczowym elementem dyskusji Marine Le Pen o zamykaniu granic. Liderka FN obiecuje wyborcom, że takie sytuacje jak tam nie będą się powtarzać.
W kryzysowym 2009 r. zamknięto we Francji 380 fabryk. Powstało 150 nowych, ale bilans jest ujemny. Co roku znika z rynku lub przenosi się w regiony o niższych kosztach pracy średnio 50 fabryk. Liczba zatrudnionych w przemyśle spadła z 3,66 mln (15,1 proc. aktywnych zawodowo) w 2000 r. do 2,83 mln osób w 2015 r. (11 proc.). To globalny trend, ale we Francji mocno odczuwalny z uwagi na wysokie koszty pracy i duże oczekiwania co do roli państwa w kreowaniu miejsc pracy. Roboczogodzina w przemyśle to 38 euro.
W latach 70. robotnicy stanowili 40 proc. osób czynnych zawodowo, dziś jest to nieco ponad 20 proc., czyli 6,3 mln osób, jeśli wliczymy robotników rolnych, mechaników czy robotników z małych firm usługowych. Poparcie wśród tej grupy zawodowej dla FN w niektórych regionach sięga 60 proc.
Jednak nie tylko robotnicy mogą przeważyć szalę tegorocznych wyborów. Bogate południe Francji, np. konserwatywne Fréjus – położone na Lazurowym Wybrzeżu dawne rzymskie miasto z 49 r. p.n.e. – też znane jest z sympatii do FN i niechęci do UE. Jeszcze w 1992 r. 56,44 proc. mieszkańców odrzuciło tu w głosowaniu traktat z Maastricht. Mieszkańcy boją się tutaj polityki otwartych drzwi lansowanej do niedawna przez Unię Europejską i otwarcia na konkurencję z tzw. nowej Europy.
Sukcesów sondażowych Le Pen, czy szerzej – populistów, nie da się zamknąć w popularnym stwierdzeniu, że popierają ich „biedni, słabo wykształceni mieszkańcy małych miast i wsi”. Francuski bunt mas i epoka polityki gniewu ma bardziej skomplikowaną genezę.
Plan Le Pen: zamknięcie granic, reindustrializacja, podatek od importu