Szkoła, w której uczył się Oskar Michalski, leży w południowej części Berlina. W spokojnej dzielnicy Friedenau. Na jej murach widnieje napis "Szkoła bez rasizmu. Szkoła z odwagą". To logo międzynarodowego programu edukacyjnego, w którym udział bierze 2500 placówek w Niemczech. Uczniowie w czasie pozalekcyjnym organizują zajęcia o tematyce antyrasistowskiej. 14-letni Oskar przy okazji omawiania różnych religii na etyce oświadczył, że jest Żydem. Po lekcji koledzy i koleżanki zaczęli go wyzywać. Znalazł się na marginesie życia towarzyskiego. Pojawiła się przemoc. Chłopak był podduszany.
Czarę goryczy przelała sytuacja, w której do głowy przystawiono mu replikę broni. Rodzice natychmiast wypisali Oskara ze szkoły. Ojciec, Wenzel Michalski, na co dzień pracuje jako dyrektor niemieckiego oddziału Human Rights Watch, międzynarodowej organizacji pozarządowej, monitorującej naruszenia praw człowieka. Ma doświadczenie z pracą z mediami. Dokładnie opisał miesiące szykan, które spotkały jego syna. Sprawcami okazali się uczniowie pochodzący z rodzin muzułmańskich. Z relacji nastolatka wynika, że ofiarami przemocy była też młodzież pochodząca z rodzin kurdyjskich. Wenzel Michalski wielokrotnie interweniował w sprawie problemów syna. Dyrekcja bagatelizowała ostrzeżenia.
Przypadek Oskara zbiegł się w czasie z decyzją prezydenta USA Donalda Trumpa o uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela i przeniesieniu tam amerykańskiej ambasady. Decyzja wzburzyła Palestyńczyków. Również niemieccy muzułmanie, którzy w dużej mierze popierają propaństwowe dążenia Autonomii Palestyńskiej, zaczęli głośno okazywać niezadowolenie. Najliczniejszą demonstrację zorganizowano pod koniec ubiegłego roku w Berlinie. Protestujący z flagami Palestyny i Turcji w rękach wykrzykiwali antyżydowskie i antyizraelskie hasła. Tłum wychwalał palestyńskie Intifady i Hamas. Spalono flagę Izraela. Manifestacja stała się cezurą w dyskusji o muzułmańskim antysemityzmie w RFN.
Reklama
Publicyści na potrzeby debaty publicznej określili go mianem „nowego” lub „importowanego”. Reporter Deutschlandradio Manfred Götzke udał się z mikrofonem do dzielnicy Kalk w Kolonii, w której mieszkają muzułmańscy imigranci z Turcji, Maroka i Afganistanu. – Nienawidzę tych bękartów – usłyszał od nastolatka pod adresem Żydów. Jego kolega dodał, że gdyby miał w klasie żydowskiego kolegę, opuściłby szkołę. Dopytywani o powody tak wielkiej niechęci, młodzi wskazali na politykę Izraela w Strefie Gazy.
Wiosną tego roku „Berliner Zeitung” opisał przypadek ojca 7-latki, która w berlińskiej podstawówce była terroryzowana przez kolegów ze względu na żydowskie pochodzenie. Dziewczynka – od równolatki pochodzącej z muzułmańskiej rodziny – usłyszała, że zginie, bo nie wierzy w Allaha. Okazało się, że część dzieci udostępnia sobie za pośrednictwem WhatsAppa propagandowe filmy Państwa Islamskiego.
Dyrektor szkoły Thomas Albrecht potwierdził relację gazety. Problemy tłumaczył skomplikowaną mieszanką kulturową. 70 proc. uczniów ma korzenie migranckie i pochodzi najczęściej z krajów muzułmańskich. Sytuacja w berlińskiej podstawówce była początkiem reakcji łańcuchowej. Dyrektorzy, nauczyciele, rodzice i aktywiści zaczęli przyznawać, że dyskryminacja i przemoc, także ta motywowana religijną nienawiścią, jest problemem.
Według ankiety przeprowadzonej przez tygodnik „Spiegel” ponad 40 proc. uczniów chodzących do szkół w Berlinie i w Bremie nie mówi lub prawie nie mówi w domu po niemiecku. W dzielnicach typowo migranckich, takich jak stołeczne Kreuzberg czy Neukölln – zdecydowaną większość uczniów stanowią migranci lub ich potomkowie. Sytuację jeszcze komplikują dzieci uchodźców z krajów takich, jak Afganistan czy Somalia, w których dominuje fundamentalistyczna odmiana islamu.
Wenzel Michalski od czasu ataków, które dotknęły jego syna, monitoruje sytuację w niemieckich szkołach. Argumentuje, że nauczyciele nie są przygotowani na wzrost liczby dzieci migranckich, które pierwsze lata przeżyły w skrajnie różnym otoczeniu kulturowym.
17 kwietnia tego roku 21-letni Izraelczyk Adam Armusz został zaatakowany za noszenie jarmułki. Działo się to w centrum Berlina w modnej dzielnicy Prenzlauer Berg. Armusza zaczepiło trzech młodych mężczyzn. Z początku tylko wyzywali. Później jeden z nich wyciągnął ze spodni pasek i zaczął nim atakować, głośno krzycząc "Jehudi, Jehudi", co po arabsku oznacza Żyd. Armusz ma izraelskie obywatelstwo, ale z pochodzenia jest Arabem. Jarmułkę, która sprowokowała atak, dostał w prezencie od swojego żydowskiego kolegi z ostrzeżeniem, żeby lepiej nie wkładał jej na głowę w Berlinie. Całe zajście było efektem przekornego eksperymentu, który w brutalny sposób potwierdził przypuszczenia wielu Żydów: stolica Niemiec nie jest dla nich bezpiecznym miejscem.
W ostatnich dekadach Niemcy stały się jednym z ulubionych celów podróży młodych Izraelczyków. Przybyło też Żydów na stałe tu mieszkających. W 2017 r. zarejestrowano ich ponad 98 tys., z czego niemal 10 tys. mieszka w Berlinie. Wraz ze wzrostem liczby Żydów w Niemczech pojawiły się antysemickie ataki, głównie ze strony skrajnej prawicy, ale także ludności muzułmańskiej. Sytuacja pogorszyła się na tyle, że przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech Josef Schuster odradzał współwyznawcom noszenie jarmułek na ulicach większych miast. Powtórzył apel po niedawnym ataku na Adama Armusza.
W 2017 r. odnotowano 1453 przestępstw, których tłem był antysemityzm. Za sprawców w 1377 przypadkach uznano przedstawicieli niemieckiej skrajnej prawicy. Tylko 25 to wykroczenia motywowane nienawiścią religijną. Statystyki budzą jednak wątpliwości organizacji żydowskich. Np. przestępstwa, gdzie podłożem jest konflikt w Strefie Gazy, trafiają do innej kategorii. Z kolei obraźliwe zaczepki i kłótnie nie są ujmowane w statystykach. Jeszcze częściej nie są przez ofiary w ogóle zgłaszane. Pełnomocnik niemieckiego rządu do walki z antysemityzmem Felix Klein publicznie ogłosił, że rozbieżności pomiędzy statystykami a oceną organizacji żydowskich zostaną zbadane.
Do ataku na Adama Armusza doszło na dwa dni przed uroczystościami 70-lecia ogłoszenia niepodległości przez Izrael, co nadało sprawie międzynarodowy wymiar. Sytuację podgrzał też fakt, że 19-letni sprawca, który w dwa dni po zdarzeniu sam zgłosił się na policję, okazał się uchodźcą z Syrii. Do Niemiec przybył wraz z setkami tysięcy osób w 2015 r., w szczycie kryzysu migracyjnego. Jego rodzina ma palestyńskie korzenie. Dziennikarze "Spiegla" podali, że Knaan S. na swoim profilu na Facebooku ma ustawione zdjęcie z demonstracji pod Bramą Brandenburską, kiedy płonęła flaga Izraela.
Antysemityzm ma się dobrze także w niemieckiej popkulturze. Dwaj popularni raperzy, Kollegah i Farid Bang, 12 kwietnia dostali nagrodę przemysłu fonograficznego Echo w kategorii najlepsza płyta hip-hop za album „Młodzi, brutalni, dobrze wyglądający 3”. Reprezentują nurt gangsta rapu. W tekstach koncentrują się na zabijaniu swoich wyimaginowanych wrogów, brutalnym gwałceniu kobiet i zażywaniu narkotyków. W utworach odnoszą się też do Żydów.
Obydwaj są muzułmanami i nie kryją niechęci wobec Izraela. W teledysku do utworu „Apokalipsa” Kollegah występuje w roli wojownika, który walczy z demonami chcącymi przejąć kontrolę nad światem. W jednym z ujęć zakamuflowana postać, która dowodzi siłami zła, nosi na palcu pierścień z gwiazdą Dawida. Na krążku, za który artyści otrzymali statuetkę Echo, jest strofa, w której Bang przechwala się muskularną sylwetką „o wyraźniejszych zarysach niż u więźnia Auschwitz”. W kilka dni po ceremonii artyści nagradzani w poprzednich latach zaczęli w ramach protestu zwracać swoje statuetki. Dwa tygodnie później stowarzyszenie przemysłu fonograficznego ogłosiło likwidację nagród Echo. Ze współpracy z raperami wycofała się wytwórnia BMG, która wydała ich krążek.
Decyzja nie zmienia jednak wiele. Płyta Kollegaha i Farida Banga była najczęściej odsłuchiwanym albumem w Niemczech w serwisie streamingowym Spotify. W oficjalnej dystrybucji sprzedano ponad 200 tys. egzemplarzy. Klipy na YouTube mają wielomilionowe odsłony.