Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego miał usłyszeć wyrok w swojej sprawie, ale na wniosek obrony sąd zdecydował się przełożyć orzeczenie o trzy miesiące. Flynn ma jednak nadzieję, że nie będzie wysoki. Zresztą nadzieję na to daje mu sam prowadzący śledztwo Robert Mueller, który chwalił generała za współpracę i sugerował, że w związku z tym odpowiednia będzie nawet kara bez odsiadki.
Trzygwiazdkowy generał trafił pod lupę FBI w związku z kontaktami z Siergiejem Kisljakiem, rosyjskim ambasadorem w USA. Kiedy 29 grudnia 2016 r. Barack Obama na kilka dni przed złożeniem urzędu zdecydował o wprowadzeniu sankcji na Rosję (w związku właśnie z działaniami jej służb w sieci wokół wyborów) Flynn skontaktował się z dyplomatą i zaapelował, aby Kreml nie wprowadzał sankcji odwetowych. Problem polegał na tym, że nawet jako osoba wskazana przez prezydenta elekta na przyszłego doradcę, de facto był cywilem i w związku z tym nie mógł na własną rękę prowadzić tego typu dyplomacji.
Co gorsza, Flynn zeznał śledczym FBI, że był wówczas na wakacjach na Dominikanie – bez dostępu do telewizji i komórki – więc nawet nie wiedział, że Obama wprowadził jakieś sankcje i że w związku z tym nie mógł nawet skontaktować się z Kisljakiem. Przyciśnięty przez ludzi Muellera były szef wywiadu wojskowego przyznał się jednak do krzywoprzysięstwa i obiecał współpracę z ekipą specjalnego radcy.
Flynn jest kolejną (i najwyżej postawioną jak dotąd) osobą, która usłyszy wyrok w związku ze śledztwem prowadzonym przez specjalnego radcę Departamentu Sprawiedliwości i b. szefa Federalnego Biura Śledczego Roberta Muellera w sprawie wpływu Kremla na wybory prezydenckie w 2016 r. Śledztwo trwa już prawie dwa lata i jego końca nie widać, bo mandat Muellera jest bardzo szeroki – może zająć się dowolnym przestępstwem, jakie uda się odkryć jego ekipie. Ale nawet bez konkluzji specjalnego radcy coraz więcej rozumiemy na temat wpływu Rosjan.
Reklama

"Skala bez precedensu"

Wgląd w internetową działalność Rosjan w trakcie i po amerykańskich wyborach dają raporty, które na zlecenie komisji ds. wywiadu Senatu USA przygotowały niezależnie od siebie dwie grupy badawcze. W skład pierwszej wchodzili eksperci New Knowledge, amerykańskiej firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem, oraz Columbia University; druga gromadziła badaczy z Oksfordu oraz przedsiębiorstwa specjalizującego się w analizie mediów społecznościowych Graphika.
Obie grupy wzięły na warsztat dane przekazane komisji przez Facebooka (obejmujące też należący do firmy Instagram), Twittera oraz Alphabet (do którego należą Google i YouTube) w ramach odrębnego, senackiego śledztwa dotyczącego rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej prowadzonej za pośrednictwem internetu w 2016 r. „Skala działania [Rosjan – przyp. JK] była bezprecedensowa” – czytamy w raporcie New Knowledge. Udało im się dotrzeć do 126 mln użytkowników Facebooka, 20 mln użytkowników Instagrama, 1,4 mln korzystających z Twittera. Na samym YouTubie zamieścili ponad tysiąc filmów.
Treści zamieszczone przez Rosjan miały siać zamęt na wiele różnych sposobów. Część z nich była obliczona na obniżenie frekwencji wyborczej, m.in. poprzez apele o to, żeby w dniu wyborów zostać w domu, bo indywidualne głosy niczego nie zmienią. Część propagowała fałszywe informacje odnośnie do sposobu głosowania w USA, jak na przykład o możliwości oddania głosu za pośrednictwem SMS-a. Jeszcze inne starały się wpłynąć na wynik, apelując, żeby wyborcy zamiast na kandydata republikanów lub demokratów oddali swój głos na kogoś reprezentującego trzecią partię.

Kreml celuje w mniejszości

Co ciekawe, Rosjanie często ze swoim przekazem starali się dotrzeć do Afroamerykanów. Widać to choćby po nazwach kanałów, jakie założyli na YouTubie, a odnoszących się do wstrząsającej wtedy Stanami fali brutalności policji względem tej grupy: „Black Matters” (co bezpośrednio nawiązuje do hasła „Black Lives Matter”, czyli „Życie czarnych też się liczy”); „Don’t shoot” („Nie strzelaj”) czy „Stop police brutality” („Powstrzymać brutalność policji”).
Zamieszczane na nich były takie filmy jak np. „Hillary otrzymała 20 tys. dol. na kampanię wyborczą od Ku-Klux-Klanu” lub „Słowo prawdy: dr Alveda przeciw pierd***lonej Hillary” (Alveda King to słynna obrończyni praw obywatelskich i bratanica Martina Luthera Kinga). Obliczonym na przyciągnięcie Afroamerykanów kontom na Facebooku udało się zdobyć 1,19 mln użytkowników.
Nietrudno się domyślić, dlaczego Rosjanie byli aż tak zainteresowani dotarciem do Afroamerykanów. To tradycyjnie demokratyczny elektorat, a każdy głos w 2016 r. na Hillary Clinton mniej zwiększał szanse na zwycięstwo Donalda Trumpa. Zwłaszcza w centralnych stanach, które ostatecznie dały republikaninowi przewagę w Kolegium Elektorów.

Memy, nowa broń Putina

Za najważniejszą dla rosyjskich wysiłków platformę badacze uznali jednak Instagram, głównie przez wzgląd na to, że jest doskonały do propagowania memów – czyli obrazków z tekstem. „Większość ludzi uważa, że chodzi o zdjęcia kotów z tekstem, ale badania nad memami od lat prowadzą zarówno DARPA, jak i Departament Obrony” – czytamy w jednym z raportów. „Memy zmieniają poważne idee w wywołujące emocje strzępki, ponieważ doskonale pasują do naszego sposobu konsumowania informacji: duże zdjęcie, niewiele tekstu, możliwość zrozumienia przy minimalnym wysiłku. Memy to narzędzie propagandy ery cyfrowej”.
Jednocześnie memy to niezwykle niskokosztowe narzędzie propagandowe. Obrazki i zdjęcia można pożyczać po prostu z innych kont na Instagramie, nie inwestując w ten sposób kompletnie nic we własne treści. Mema można wykonać nawet w najprostszym edytorze zdjęć jak dostarczany z Windowsem Paint. Taką prymitywną techniką zdawał się być wykonany najpopularniejszy obrazek zamieszczony przez Rosjan na koncie „army_of_jesus_” składający się ze zestawionych dwóch wizerunków Jezusa, z których jeden był przekreślony. Napis głosił: „Jeśli wierzysz, zalajkuj, jeśli nie, przewijaj dalej”. Obrazek polubiło prawie 88 tys. osób.
Nieprzypadkowo w kontekście wpływu na wybory pojawia się ikona chrześcijaństwa: część kont miała za zadanie wzbudzić w użytkownikach zaufanie dzięki pozorowi budowy wspólnoty. Trafiały tam wtedy ogłoszenia np. reklamujące telefon zaufania dla osób chcących zerwać z masturbacją. „Zdobywanie współpracowników dzięki wykorzystywaniu osobistych słabości to ponadczasowa praktyka szpiegowska” – czytamy w raporcie. Taka gorąca linia „stwarza bowiem możliwość szantażu lub manipulacji w przyszłości” osób, które zdecydowały się z niej skorzystać.
Zanalizowane przez ekspertów dane dotyczyły działań jednego, rosyjskiego podmiotu: Agencji Badań Internetowych, firmy założonej przez Jewgienija Prigożyna. Nazywa się go „kucharzem Putina”, bo często gości prezydenta w swoich restauracjach; zawdzięcza też swój majątek lukratywnym kontraktom na dostarczanie posiłków sektorowi publicznemu w Rosji. Oprócz działań agencji Mueller postawił już zarzuty kilkunastu oficerom rosyjskiego wywiadu GRU zidentyfikowanym z imienia i nazwiska np. przy włamaniu na serwery Partii Demokratycznej i opublikowaniu korespondencji elektronicznej sztabu Hillary Clinton podczas kampanii wyborczej w 2016 r.