Jego patronem jest pochodzący z Dniepra (dawnego Dniepropietrowska) miliarder Ihor Kołomojski. To postać znana w biznesie i polityce co najmniej od czasów Łeonida Kuczmy, której jedyną stałą cechą jest głęboka wiara w zasadę portfolio. Czyli finansowania wszystkich, niezależnie od poglądów, perspektywicznych sił, które mają szansę zdobyć władzę.
Tuż przed pomarańczową rewolucją w 2004 r. biznesmen patronował karierze Julii Tymoszenko, a po niej Wiktora Juszczenki oraz jego ugrupowania Nasza Ukraina. W okresie prezydentury Wiktora Janukowycza obstawiał nacjonalistów ze skrajnie prawicowej Swobody. Nawet niekryjący się ze swoją sympatią do ideologii totalitarnych działacze tej partii mogli liczyć na zaproszenie do telewizji 1+1, która w 70 proc. należy do oligarchy. W tamtych wyborach jego głównym projektem był jednak UDAR, na czele którego stał obecny mer Kijowa Witalij Kłyczko. Po rewolucji godności biznesmen wspierał Front Ludowy premiera Arsenija Jaceniuka, z którym udało mu się wygrać wybory do Rady Najwyższej jesienią 2014 r. Ale dla bezpieczeństwa umieszczał również swoich kandydatów na listach prezydenckiego Bloku Petra Poroszenki. Dziś patronuje projektowi Sługa Narodu, który z sukcesem przeniósł z wirtualnej rzeczywistości do realnej polityki, pozorując antyestablishmentową rebelię.
Kołomojski od 2006 r. plasuje się w czołówce najbogatszych Ukraińców, wymieniając się miejscem z zięciem byłego prezydenta Łeonida Kuczmy – Wiktorem Pinczukiem. Jak mówiła w rozmowie z DGP redaktor naczelna renomowanego magazynu „Dzerkało Tyżnia” i przyjaciółka Julii Tymoszenko – Julia Mostowa, właściciel Grupy Prywat nigdy nie czuł się w pozycji podrzędnej do Petra Poroszenki. Jego rządy były postrzegane przez niego co najwyżej jako epizod.
56-letni Benia, jak mówią o nim lokalni oligarchowie i znający go zachodni politycy, ma paszporty Ukrainy, Izraela i Cypru. Prawo ukraińskie zakazuje posiadania podwójnego obywatelstwa. Jak twierdzi sam Kołomojski, przepisy nie mówią jednak nic o potrójnym.
Reklama
Momentem zwrotnym w jego karierze były wydarzenia związane z aneksją Krymu i próbami oderwania przez Rosję południowo-wschodniej Ukrainy. W marcu 2014 r. z rąk pełniącego obowiązki prezydenta Ołeksandra Turczynowa przyjął stanowisko gubernatora obwodu dniepropietrowskiego. Wówczas jednym z celów Kremla było co najmniej zdestabilizowanie sytuacji w tym uprzemysłowionym regionie. Wiosną 2014 r. wcale nie było jasne, po której stronie stanie 25 Brygada Powietrznodesantowa z Dniepropietrowska i 79 Samodzielna Brygada Aeromobilna z położonego jeszcze bardziej na południe Mikołajowa. Po obaleniu Janukowycza jednostki te były jednymi z zaledwie kilku w pełni skompletowanych, złożonych z żołnierzy kontraktowych zdolnych do walki formacji. Rosyjskie służby specjalne prowadziły intensywne wysiłki, by przeciągnąć je na swoją stronę. Tak jak udało się to uczynić z częścią sił ukraińskich na Krymie. Gdyby to się powiodło, dziś Dniepropietrowsk najpewniej byłby jedną z tzw. republik ludowych.
Reklama
Kołomojski ze swoich prywatnych pieniędzy po prostu przelicytował wojsko, które wahało się, po której stronie stanąć, wypłacając mu żołd. Powołał również ochotnicze bataliony (Dniepr i Dniepr 1), które brutalnie pacyfikowały przejawy separatyzmu w Dniepropietrowsku (Podejrzanych o separatyzm po prostu wywożono do lasu – mówił wówczas jeden z rozmówców DGP), a później wzięły udział w walkach na Donbasie. Stolica regionu została niemal przemalowana na niebiesko-żółto, a budynków lokalnej administracji strzegli uzbrojeni w AK 47 ochotnicy, a nie rządowe formacje.
W 2014 r. Kołomojski wypromował również swojego człowieka na gubernatora obwodu odeskiego. Był nim jego partner biznesowy Ihor Pałycia, który na polecenie oligarchy realizował podobną politykę antyseparatystyczną do tej w uprawianej w Dniepropietrowsku. W maju 2014 r. – po krwawych zamieszkach w Odessie inspirowanych przez Kreml, w których zginęło niemal 50 prorosyjskich aktywistów – miasto udało się utrzymać pod niebiesko-żółtą flagą.
Po względnym ustabilizowaniu sytuacji na Ukrainie Kołomojski wszedł w konflikt z Poroszenką. To prezydent, za pośrednictwem Narodowego Banku Ukrainy, decydował o warunkach nacjonalizacji w 2016 r. należącego do oligarchy Prywatbanku. W grudniu za jedną hrywnę przejęło go ministerstwo finansów, którym kierował wówczas – współpracujący dziś blisko z Wołodymyrem Zełenskim – ówczesny szef tego resortu Ołeksandr Danyluk. Jego decyzją wyemitowano obligacje warte niemal 1,5 mld dol., które spełniły rolę pakietu ratunkowego (w razie paniki na rynku miały zostać skupione przez bank centralny). Kołomojski pozbył się tym samym zadłużonego banku, a analitycy do dziś spierają się o to, na ile nacjonalizacja była efektem jego ugody z Poroszenką, a na ile wrogim przejęciem.
Jak przekonywał jeden z rozmówców DGP, znacjonalizowanie długów Kołomojskiego pod koniec 2016 r. miało być związane z porozumieniem, w myśl którego telewizja oligarchy wesprze Poroszenkę w walce z Julią Tymoszenko i pozostałościami po Partii Regionów w tegorocznej kampanii prezydenckiej. Wówczas nikt jednak nie przewidywał, że pojawi się zupełnie nowy projekt – Sługa Narodu czyli Wołodymyr Zełenski. Okazał się on na tyle wydajny, że wcześniejsze domniemane porozumienia przestały mieć znaczenie. Dziś to Kołomojski jest głównym rozgrywającym w ukraińskiej polityce. Z tego powodu - wbrew temu, co mówi Zełenski - nie będzie ona nawet o milimetr mniej oligarchiczna niż podczas prezydentury Poroszenki. Będzie po prostu uprawiana w innym stylu.
Na krótko przed wyborami, gdy sondaże jednoznacznie wskazywały na zwycięstwo Zełenskiego, Ihor Kołomojski udzielił wywiadu "Ukraińskiej Prawdzie". Pytano go m.in. o to, czy nowa władza będzie się próbowała odegrać na Petrze Poroszence. Jaki by nie był, pełnił funkcję prezydenta państwa. Pora zamknąć puszkę Pandory politycznych prześladowań - skomentował oligarcha. Nie wykluczam jednak, że są w jego otoczeniu ludzie, z którymi należy się rozprawić w pełnym wymiarze (…) Przede wszystkim ważna jest prawda - dodał z charakterystycznym na Ukrainie i nieposiadającym żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości patosem.