Obama wciąż nie zabrał głosu w obronie sześciu czarnych licealistów, którzy stanęli przed sądem za pobicie białego kolegi.

"Gdybym to ja był kandydatem, byłbym teraz razem z nimi. A ty jeszcze nie zabrałeś głosu w tej sprawie. Milczysz, więc zachowujesz się jak biały człowiek" - grzmiał wielebny Jackson, który w latach 80. dwukrotnie startował w wyścigu do Białego Domu. Na głowę 46-letniego Obamy natychmiast posypały się gromy z innych stron, zarzucające mu, że "nie jest wystarczająco czarny" i pozostaje obojętny na problemy Afroamerykanów, o czym ma świadczyć proces "szóstki z Jeny".

Do zdarzenia, które ponownie rozpaliło w USA debatę o prześladowaniach Murzynów, doszło w grudniu ubiegłego roku: sześciu czarnych uczniów z Jena High School w stanie Luizjana pobiło białego kolegę. Teraz rozpoczął się proces, w którym odpowiedzą za próbę morderstwa, choć poszkodowany chłopak jeszcze tego samego dnia wrócił na zajęcia. Od kilkunastu dni ulicami miasteczka Jena przechodzą wielkie demonstracje w ich obronie. Dla uczestników marszów zasiadający na ławie oskarżonych chłopcy stali się ikonami prześladowania czarnych przez anglosaską Amerykę. Szczególnie krytykowany jest prokurator, bo wcześniej odmówił skierowania do sądu sprawy trzech białych licealistów, którzy na jednym z drzew na terenie szkoły zawiesili stryczki.

W obronę "szóstki z Jeny" zaangażowali się już politycy, gwiazdy Hollywood oraz muzyki. Głos zabrał nawet prezydent Bush, który niedawno mówił o swoim smutku z powodu zdarzenia i nawoływał do zachowania spokoju. Tymczasem "nadzieja czarnych" Barack Obama wciąż zachowuje milczenie, choć coraz więcej osób - tak jak pastor Jackson - żąda od niego zajęcia stanowiska. Ale teraz z sytuacji, w której się znalazł, nie ma dobrego wyjścia.

"Oskarżenia Jacksona pokazały, że wbrew temu, co można by sądzić, Obama wcale nie jest popularny wśród czarnych Amerykanów" - mówi DZIENNIKOWI Christopher Lehane, były strateg wyborczy Billa Clintona. Gdy w lutym Obama zadeklarował zamiar startu w wyborach prezydenckich, za rzecz jak najbardziej oczywistą uznano, że czarna Ameryka zagłosuje na "swojego człowieka". Zwłaszcza, że zyskał poparcie wpływowych Afroamerykanów, np. telewizyjnej gwiazdy Oprah Winfrey. Szybko okazało się jednak, że jego program jest skierowany głównie do bogatych czarnych oraz... do białych. Jeśli więc Obama, jak chce tego pastor Jackson, zdecyduje się przyłączyć do chóru oskarżającego sądownictwo o rasizm, będzie musiał się wyrzec już zdobytych zwolenników.

Jednak stanięcie ramię w ramię z tymi, którzy protestują przeciwko powrotowi Ku-Klux-Klanu do polityki, nie oznacza, że automatycznie zyska sympatię zwykłych czarnych. "Obama jest i będzie postrzegany jako przyjaciel osób dobrze wykształconych i bogatych. A przecież wśród Afroamerykanów przeważają robotnicy" - wyjaśnia Christopher Lehane.

Co w takim razie może uratować Obamę? Paradoksalnie, dalsze zachowywanie milczenia i ataki ze strony Jessie Jacksona. "Pastor nie odgrywa w dzisiejszej polityce takiej roli, co kiedyś, a wielu wyborców irytują jego słowa. Dlatego niechęć Jacksona do Obamy może tylko przysporzyć mu zwolenników wśród białych i czarnych wyborców "środka", którzy wciąż wahają się między nim a Hillary Clinton" - mówi DZIENNIKOWI Earl Ofari Hutchinson, komentator stacji telewizyjnej Fox News.











Reklama