W piątek do Zgromadzenia Narodowego wpłynął projekt ustawy o ochronie przed koronawirusem, którego wnioskodawcą jest minister sprawiedliwości Judit Varga. Po jego uchwaleniu władza premiera Viktora Orbána będzie już w praktyce nieograniczona. Głosowanie odbędzie się w przyszłym tygodniu. Do przyjęcia ustawy potrzebna jest większość dwóch trzecich parlamentu, którą koalicja Fidesz-KNDP dysponuje. Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, Budapeszt informował o 167 zakażeniach.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom parlament nie będzie zajmował się wyłącznie przedłużeniem stanu zagrożenia, wprowadzonego dekretem rządu 11 marca. Rząd już teraz może rządzić za pomocą dekretów, które jednak muszą być po 15 dniach zaakceptowane przez deputowanych. Teoretycznie parlament co dwa tygodnie mógłby go przedłużać i przyjmować kolejne dekrety rządu, zachowując w ten sposób funkcję kontrolną. Tak dzieje się w przypadku obowiązującego równolegle – i to już od 2015 r. – stanu zagrożenia spowodowanego masową migracją.
Tym razem wnioskodawca idzie dużo dalej. Przedłożona propozycja wiąże się z wydłużeniem stanu zagrożenia spowodowanego koronawirusem na czas nieograniczony. Rząd będzie sprawować władzę poprzez dekrety, a ich czas obowiązywania nie jest ograniczony czasowo. De facto oznacza to zawieszenie parlamentu i kompletną marginalizację opozycji. Pojawią się również nowe kategorie przestępstw. Za szerzenie nieprawdziwych informacji o koronawirusie będzie można trafić do więzienia na pięć lat. Sankcja karna za nieprzestrzeganie kwarantanny również wyniesie pięć lat, a jeśli w wyniku takiego zachowania ktoś umrze – nawet osiem.
Ten szczególny reżim prawny jest ujęty w konstytucji, ale nie przewiduje zawieszenia prac parlamentu. W uzasadnieniu do projektu minister Varga podaje odmienną interpretację. Wnioskodawca stwierdza, że nie ma tu ograniczenia kompetencji parlamentu, bo wciąż jest mowa o tym, że władza ustawodawcza może cofnąć rządowi upoważnienie do utrzymania stanu zagrożenia. Informacja na temat działań podejmowanych przez rząd ma wciąż być przedstawiana na posiedzeniach parlamentu, a w razie ich braku – w obecności przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego oraz szefów klubów parlamentarnych.
Reklama
Przeciwnicy takiego rozwiązania wskazują, że stan zagrożenia koronawirusem nie jest przypadkiem pozakonstytucyjnym, a zatem nie powinien nieść za sobą pozakonstytucyjnych rozwiązań. Takie poszerzone upoważnienie dla rządu byłoby dopuszczalne w sytuacji jasnego określenia jego ram czasowych i merytorycznych. W państwie zdominowanym przez jedną partię polityczną – także w dziedzinie sądownictwa – wątpliwości powinny budzić także intencje wnioskodawcy.
Fidesz nie po raz pierwszy dokonuje reinterpretacji konstytucji, którą sam uchwalił. Podległy władzy Trybunał Konstytucyjny uznał za konstytucyjne referendum w 2016 r. w sprawie kwot migrantów, które stało w sprzeczności z ustawą zasadniczą ze względu na brak kompetencji do organizowania referendów w sprawie, która nie leżała w gestii parlamentu krajowego. Obawy budzą też zapisy dotyczące penalizacji rozpowszechniania fałszywych informacji, zwłaszcza w kontekście postępującego ograniczania wolności mediów.
Istotny jest tu też kontekst stanu zagrożenia masową migracją, który jest przedłużany od prawie pięciu lat, chociaż od co najmniej czterech nie są spełnione ustawowe przesłanki dla jego utrzymania. Przymiarki do dalszego ograniczania swobód obywatelskich pojawiły się już w 2016 r. wraz z upublicznieniem propozycji dotyczących wprowadzenia stanu zagrożenia terrorystycznego i kompetencji, w które zostałby wyposażony rząd.
Wówczas była mowa m.in. o prawie do kontroli przesyłek i listów, internetu, połączeń telefonicznych włącznie z wyłączeniem sieci telefonii komórkowej, możliwości zakazu korzystania z telewizorów, odbiorników radiowych oraz innych urządzeń służących masowej komunikacji, przymusowych wysiedleń ludności z danego obszaru, ograniczeń w funkcjonowaniu telewizji i radia, a także wprowadzenia kartek na benzynę oraz chleb czy ograniczenia importu i zużycia energii. Zmiany nie zostały wówczas wprowadzone w tej formie ze względu na brak większości konstytucyjnej. Przyjęto projekt znacznie mniej restrykcyjny.
W 2022 r. na Węgrzech mają się odbyć wybory parlamentarne. Wykluczenie opozycji z polityki poprzez zawieszenie parlamentu jest krokiem w stronę demobilizacji jej elektoratu. Rząd już wyznaczył jasną oś podziału: partie, które nie poprą zmian, nie dbają o bezpieczeństwo Węgrów i pozostają na usługach George’a Sorosa. I nie stoi w tym na straconej pozycji, bo według sondażu prorządowego instytutu Nézőpont 94 proc. Węgrów chce przedłużenia stanu zagrożenia (choć badanie nie dotyczyło założeń projektu Vargi).
Uchwalenie nowego prawa jest kwestią czasu. Komisja Europejska, pochłonięta wyzwaniami zdrowotnymi, nie zajmie się teraz tym tematem. Zawieszenie demokracji będzie trwało tak długo, jak długo cała Europa będzie się martwić COVID-19 i jego konsekwencjami. Bez względu na okoliczności wprowadzenia tego „demokratycznego autorytaryzmu”, spełnia się właśnie jeden z celów politycznych Fideszu: skupienie pełni władzy we własnych rękach.