Pod koniec roku Agencja Ochrony Środowiska (EPA) z Waszyngtonu odmówiła wydania Kalifornii zezwolenia na wprowadzenie własnych przepisów o emisji gazów cieplarnianych. Są one znacznie bardziej restrykcyjne niż obowiązujące resztę kraju normy zawarte w regularnie aktualizowanej Ustawie o czystym powietrzu z 1963 r. Kalifornijczycy uważają, że odmowy udzielono im bezpodstawnie i ta decyzja jest kolejnym dowodem na to, iż Waszyngton wykazuje skandaliczną ignorancję i beztroskę, jeżeli chodzi o największe ekologiczne problemy planety.

Kalifornia ma poza Alaską najdłuższą linię brzegową ze wszystkich stanów w USA, co oznacza, że podniesienie się, na skutek globalnego ocieplenia, poziomu wód w Pacyfiku dotknie jej mieszkańców i infrastrukturę w sposób szczególnie brutalny.

Reklama

"EPA nie zgodziła się nie dlatego, że nasz plan jest zły, lecz z tego powodu, że walka z globalnym ociepleniem ma dla obecnej administracji wymiar polityczny" - powiedziała DZIENNIKOWI Danielle Fugere, jedna z dyrektorów organizacji Friends of the Earth z San Francisco, która była inicjatorem pomysłu pozwania władz federalnych do sądu. Gubernator Arnold Schwarzenegger zatwierdził nowy Kodeks emisji spalin już w lipcu 2002 roku, lecz by mógł on wejść w życie, potrzebne jest błogosławieństwo EPA. Koncesje na odstępstwo od obowiązujących norm federalnych na rzecz własnych - zawsze dużo surowszych - Kalifornia regularnie otrzymywała od EPA już od ponad 35 lat i nigdy wcześniej nie było z tym problemu. Najnowszy kodeks zakłada, że do 2020 r. auta poruszające się po kalifornijskich drogach, w tym ciężarówki, nie będą mogły spalać więcej niż 7 litrów benzyny na 100 km. Nowe samochody wypuszczane na drogi po roku 2009 będą obligowane do wydajności 5 litrów na 100 km. Doprowadzi to do dwukrotnie większego obniżenia zawartości spalin w atmosferze, niż w przypadku zastosowania się do najnowszych wytycznych administracji George’a W. Busha z maja ubiegłego roku.

Nikt nie ma wątpliwości, że za odmowną decyzją EPA stoi potężne lobby samochodowe, któremu nie uśmiecha się odsyłanie na złom działających linii produkcyjnych ani tym bardziej wydawanie pieniędzy na rewolucję w projektowaniu samochodów. "Związek Producentów Samochodów pozwał nas już nawet do sądu, argumentując, iż uzurpujemy sobie prawo do regulacji ekonomiczności aut, co zgodnie z przepisami może regulować tylko rząd federalny. Wygraliśmy tę sprawę w połowie grudnia i jesteśmy gotowi do dalszej wojny" - mówi Danielle Fugere.

Jedyną przeszkodą w realizacji kalifornijskiego planu walki z globalnym ociepleniem pozostaje więc już tylko stanowisko EPA. Choć decyzja spocznie w rękach sądu, eksperci przewidują, że Kalifornia i tak dopnie swego.

"Istnieją inne rozwiązania, które przywiodą nas do celu, a pomogą nam m.in. raporty na temat dewastacji, jakiej globalne ocieplenie dokonuje w środowisku naturalnym naszego stanu" - wyjaśnia DZIENNIKOWI Barton Thompson, adwokat i dyrektor Instytutu Woodsa ds. Ochrony Środowiska przy Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. Jego zdaniem decyzję urzędników z Waszyngtonu można "zmienić w sposób naturalny" za pomocą wysokich opłat rejestracyjnych za auta, które będą zanieczyszczać Kalifornię bardziej niż dopuszcza nowy kodeks.

"Nikt nikomu nie będzie narzucał, jakim autem powinien jeździć, ale wizja mandatu za spaliny podniesie konkurencję na rynku aut czystych i ekologicznych. Producenci będą musieli wyjść naprzeciwko zapotrzebowaniu, jeżeli będą chcieli nadal sprzedawać swoje produkty w Kalifornii" - przekonuje Thompson.

Kalifornijczycy patrzą w przyszłość z optymizmem z jeszcze jednego powodu. W styczniu 2009 r. do Białego Domu wprowadzi się nowy lokator, zaś kandydaci na prezydenta, nawet ze strony republikańskiej, wydają się być o wiele bardziej świadomi "niewygodnej prawdy" niż gabinet Busha. Okres zgrzytania zębami nie powinien więc potrwać dłużej niż rok.