Przy sprzeciwie siedmiu stolic ambasadorowie państw członkowskich przegłosowali wczoraj propozycję mającą uwarunkować wypłatę środków europejskich rządami prawa. Polska liczyła na to, że rozmowy na tym etapie potrwają dłużej. Rząd dopiero szykował swoje oficjalne stanowisko. Przygotowywano się też na dyskusję w tej sprawie na rozpoczynającym się dzisiaj w Brukseli dwudniowym szczycie. Tymczasem sprawa została poddana pod głosowanie krajom członkowskim zaledwie dwa dni po przedstawieniu kompromisowego projektu przez Niemcy. Wczorajsza decyzja ambasadorów oznacza, że prace nad mechanizmem na poziomie krajów członkowskich zostały zakończone. Teraz niemiecka prezydencja rozpocznie negocjacje z Parlamentem Europejskim, który najpewniej będzie parł do przyjęcia mechanizmu w ostrzejszej formie.
Przeciwko głosowali wczoraj zarówno przeciwnicy warunkowości, jak i jej zwolennicy. Wspólnie z Polską i Węgrami na „nie” była tzw. oszczędna czwórka, do której należą Holandia, Szwecja, Austria i Dania i z którą współpracuje Finlandia. W ocenie „oszczędnej czwórki” nowa kompromisowa propozycja przygotowana przez Berlin została za bardzo rozwodniona w stosunku do tego, co proponowano pierwotnie dwa lata temu. Blokowanie wypłat miało być decydowane odwróconą większością głosów przez kraje członkowskie. Wówczas trzeba byłoby budować koalicję krajów, by zablokować odcięcie strumienia europejskich środków dla jednego z nich. Teraz obowiązywać będzie zwykła większość, co oznacza, że 15 krajów członkowskich będzie musiało zagłosować za wstrzymaniem wypłat dla „niepraworządnej” stolicy. Wstrzymały się wczoraj od głosu Belgia i Luksemburg.
Polsce i Węgrom zależało na jednomyślności. W tym duchu oba państwa interpretowały ustalenia lipcowego szczytu. Kompromis niemiecki wprowadza Radę Europejską, w której decyzje zapadają jednomyślnie, jako ostatnią instancję. Zgodnie z propozycją Berlina przywódcy będą mogli sprawę przedyskutować na wniosek kraju, któremu grozi zablokowanie wypłat z budżetu w związku z naruszeniami praworządności. To ma być forma „koła ratunkowego”. O wecie jednego z krajów nie może być mowy, co wczoraj podkreślała wiceprzewodnicząca KE Věra Jourová odpowiedzialna za praworządność. – Wszystko będzie lepsze od jednomyślności, która mogłaby spowodować podobną sytuację do tej, jaką mamy w przypadku art. 7 – mówiła. Nawiązała do prowadzonych wobec Polski i Węgier procedur przewidzianych europejskim traktatem, które przewidują sankcje, ale wyłącznie za jednomyślną zgodą wszystkich stolic.
Odpowiadając na zarzuty ze strony Warszawy i Budapesztu o arbitralność, Bruksela zaprezentowała też wczoraj pierwszy raport na temat praworządności w całej UE. Pod lupę wzięte zostały wszystkie państwa członkowskie. Zbadano niezależność wymiaru sprawiedliwości, wolność mediów, walkę z korupcją oraz mechanizm kontroli i równowagi. Polska została skrytykowana we wszystkich czterech filarach raportu. I chociaż w dokumencie nie pominięto żadnego kraju, to dziennikarze z innych krajów mieli dużo uwag do opracowania KE. Reporter z Cypru pytał, dlaczego w raporcie pominięto sprawę „złotych paszportów”. Chodzi o procedurę przyznawania dokumentów podróży dla obywateli spoza UE, którzy postanowią zainwestować na Cyprze. Procedura jest postrzegana jako handel paszportami dla bogatych. Dziennikarka z Hiszpanii dopominała się o brak odniesienia do katalońskiego sporu i wyroków dla politycznych liderów z regionu. Włoch pytał, dlaczego nie bierze się pod uwagę praktyki we włoskich mediach publicznych, które pozostają pod przemożnym wpływem władz. Bułgarski dziennikarz odnotował, że w raporcie nie ma słowa na temat trwających trzeci miesiąc protestów w Sofii i innych bułgarskich miastach przeciwko skorumpowanej elicie rządzącej. W ocenie Bułgarów prokurator generalny pracuje dla rządu i mafii. W odpowiedzi komisarz Didier Reynders odsyłał do przeczytania dokumentu. W raporcie odnotowano co prawda, że urząd ten ma nieproporcjonalnie dużą władzę; prokurator generalny może m.in. anulować lub cofnąć decyzję każdego prokuratora bułgarskiego, która nie została rozpatrzona przez sąd. KE chwali jednak reformę przeprowadzoną w latach 2017 i 18 w systemie walki z korupcją z organami ścigania włącznie. Z kolei Jourová podkreśliła, że Komisja Europejska nie zamierza rezygnować z mechanizmu współpracy i weryfikowania, którymi Bułgaria i Rumunia zostały objęte, wchodząc do UE 2007 r. Wówczas Bruksela uznała, że proces reform w obu tych krajach nie zakończył się i specjalny mechanizm miał posłużyć jako nacisk na oba kraje do ich kontynuowania. W ostatnich latach mówiono coraz głośniej o zakończeniu mechanizmu. – Jest taki plan, ale wciąż jest sporo spraw do załatwienia. Z każdego badania zawsze wynikało, że zaufanie bułgarskich obywateli do władzy i instytucji jest bardzo niewielkie – podkreślała Jourová. – Raport wskazuje obiektywnie, na jakim etapie się znajdujemy, jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości, media i korupcję w Bułgarii. To jest coś, czym rząd i parlament bułgarski powinni się zająć i do czego powinni podejść poważnie – mówiła wiceprzewodnicząca KE.
Raport nie ma bezpośredniego związku z mechanizmem wiązania wypłat z europejskiej kasy z praworządnością. Ma on posłużyć do „wykrywania nieprawidłowości na wstępnym etapie”. Komisja Europejska wykorzysta go jako bazę do dialogu z poszczególnymi stolicami. Niektóre nie chcą jednak z nią rozmawiać. Premier Węgier Viktor Orbán poczuł się dotknięty wypowiedzią Jourovej w wywiadzie dla niemieckiego „Der Spiegel” i w liście do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen napisał, że zrywa z nią dwustronne kontakty polityczne do czasu jej odejścia z KE. – Nie mogę prorokować, co będzie w odpowiedzi przewodniczącej. Mogę jedynie zapewnić, że Komisja Europejska nigdy nie zamknie drzwi dla nikogo chętnego do dialogu – odpowiedziała Jourová.
Budapeszt gra dużo ostrzej niż Warszawa. To Węgry oficjalnie zagroziły wstrzymaniem ratyfikacji europejskiego budżetu w węgierskim parlamencie, jeżeli Bruksela będzie dalej naciskała na powiązanie budżetu z praworządnością. Do tej pory rząd w Warszawie nie przesądził, czy zdecyduje się na użycie procedury w Sejmie, by wywrzeć presję w tej sprawie. Niektórzy politycy Zjednoczonej Prawicy tego jednak nie wykluczają. Blokada będzie oznaczała opóźnienie w wypłatach europejskich pieniędzy. Ratyfikacja w parlamentach narodowych jest konieczna, by podnieść pułap środków własnych UE. To warunek konieczny, by Komisja Europejska zaciągnęła pożyczki w imieniu krajów członkowskich na rynkach, z których ma być sfinansowany fundusz odbudowy po pandemii o wartości 750 mld euro. Łącznie z „tradycyjnym” budżetem da to 1,8 bln euro, więcej niż Bruksela miała do dyspozycji kiedykolwiek wcześniej.