Gdy rok temu płk Assimi Goita po puczu mianował się tymczasowym prezydentem, zapowiadał zorganizowanie w Mali demokratycznych wyborów. Teraz nowe władze w Bamako zastrzegają, że do głosowania może dojść nawet za pięć lat.
To za długo dla Paryża, od samego początku mocno skonfliktowanego z nastawionymi antyfrancusko malijskimi puczystami. Szef francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Drian wprost skrytykował pod koniec stycznia praktyki obecnych malijskich władz, przy okazji oskarżając Goitę o eskalowanie napięć między Afryką a Europą. W reakcji junta zażądała, by francuski ambasador opuścił pustynny subsaharyjski kraj, na co Paryż przystał. Oznacza to de facto likwidację francuskiej placówki dyplomatycznej w Bamako, która i tak bardziej niż ambasadę przypomina zwykłą wojskową bazę.