Twór nazywany grupą Wagnera ma charakter Fantomasa. Formalnie nie ma takiego podmiotu - ani politycznego, ani militarnego - zarejestrowanego ani w Rosji, ani poza Rosją, który nazywałby się "grupa Wagnera". Nie do końca też wiadomo, skąd wzięła się ta nazwa. Zaczęto ją stosować od 2014 r. na określenie bojowników, którzy zaczęli walczyć w Donbasie w interesie Rosji i (prorosyjskich - PAP) rebeliantów - zaznacza Waszczykowski.
Przypomina, że formalnie w Rosji jest około 20 prywatnych kompanii wojskowych. Niektóre z nich są legalne, zarejestrowane jako grupy ochroniarskie.
Są to takie firmy, które strzegą np. Gazpromu, Rosnieftu bądź kilku innych inwestycji rosyjskich na świecie związanych głównie z przemysłem energetycznym. To, co nazywamy grupą Wagnera, to coś innego. Jest to nieformalny związek biznesowo-wojskowy, do którego przyznaje się facet, który nazywa się Jewgienij Prigożyn. Bardzo ciekawa postać. W latach Związku Sowieckiego przesiedział 9 lat w więzieniu za kradzieże. Kiedy skończył się ZSRS, zaczął zajmować się biznesem. Sprzedawał hot dogi, handlował mydłem i powidłem, by wreszcie założyć restaurację. Na tym dorobił się pokaźnej fortuny. Pochodzi z Leningradu tak jak Putin, więc gdzieś te ścieżki się zetknęły. W pewnym momencie zaczął tworzyć nieformalne grupy polityczno-wojskowe. Nadzoruje nie tylko grupę Wagnera, ale też farmy trolli cybernetycznych, które ingerowały w wybory m.in. w Stanach Zjednoczonych - relacjonuje były minister spraw zagranicznych RP.
Grupa Wagnera
To, co nazywamy grupą Wagnera, to ugrupowanie około 2,5 tys. ludzi, którzy mają swoją administrację, centrum szkoleniowe w Mołkino, na południu Rosji. W szkoleniach korzystają z know-how specnazu. Ich struktura jest bardzo rozbudowana: mają pion administracyjny, zarząd, siły specjalne, siły wywiadowcze, posiadają czołgistów, artylerzystów, inżynierów, specjalistów od komunikacji. Działalność ich została zidentyfikowana na Ukrainie, ale również w Syrii, Libii, Mali, w Republice Środkowoafrykańskiej. Są też dowody mówiące o tym, że ochraniali oni prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro - wylicza Waszczykowski.
Zastrzega, że nie są to zwykli najemnicy, choć oczywiście pracują za pieniądze. Realizują jednak wyłącznie interesy bezpieczeństwa czy polityki zagranicznej Rosji.
Nie są to sprzedajni najemnicy, którzy za większe pieniądze przejdą na drugą stronę. Można ich porównać do korsarzy. Zresztą, takie prywatne wojska to nie jest nowość. Szczególnie w średniowieczu było to bardzo popularne. W czasach nam bliższych ich przykładem jest armia króla Belgów Leopolda II, który stworzył prywatne wojsko i podbił Kongo. Rosjanie będą wskazywać, że po stronie amerykańskiej jest przecież podobne - ich zdaniem - ugrupowanie, które nazywa się Blackwater i wiele innych. Tylko że to są typowe grupy ochroniarskie, które nie realizują interesów państwa, a zajmują się tylko ochroną ludzi lub mienia. Wagnerowcy walczą w sposób zorganizowany na frontach, czego mogliśmy być świadkami w Syrii czy w Libii, gdzie używają artylerii, czołgów, a nawet MiGów-29 - podkreśla były szef polskiego MSZ.
Pytany, po co właściwie Kremlowi prywatne wojsko, skoro ma konwencjonalną armię, Waszczykowski odpowiada: - Główną zaletą takiej grupy z punktu widzenia Kremla jest to, że nie podlega ona żadnym restrykcjom międzynarodowym. Może użyć każdego rodzaju broni, jeśli tylko go będzie posiadała, z bronią chemiczną czy bakteriologiczną włącznie. Nie przestrzega żadnych reguł (...). Nie przestrzega też żadnych zasad prowadzenia działań zbrojnych w sposób humanitarny. Za co zresztą wagnerowcy byli oskarżani zarówno w Syrii, jak i w Mali. Mają oni większą swobodę działania do pacyfikowania regionów, w których prowadzą operacje.
To z kolei jest kluczowe dla funkcji, jaką grupa spełnia w strategii polityki zagranicznej realizowanej przez ekipę Putina.
Rosja do perfekcji wycyzelowała modus operandi polegający na tworzeniu, eskalacji problemów, aby potem oferować możliwość ich rozwiązania ze swoim udziałem i na swoich warunkach, prezentując się jako rozjemca czy moderator. Kreml jest eksporterem wojny i niestabilności, dzięki czemu udaje mu się utrzymywać nieproporcjonalnie wielki wpływ w polityce światowej. Klasyczną sytuacją, która to obrazuje, jest konflikt rosyjsko-ukraiński, który Rosja określa jako konflikt wewnętrzny na Ukrainie między rządem centralnym a siłami dążącymi do autonomii - zwraca uwagę eurodeputowany.
Odpowiadając na pytanie, czy stoimy w przededniu epoki wojen kolonialno-zastępczych prowadzonych za pośrednictwem "grup Wagnera", Waszczykowski zastrzega, że państwa demokratyczne nie mogą stworzyć takiego instrumentu oddziaływania polityczno-wojskowego, ponieważ w demokracjach wszystkie działania militarne są poddane kontroli cywilnej. W demokracjach nie byłoby zgody cywilnych władz demokratycznych na tworzenie takich tajnych operacji.
Operacje wywiadowcze są czym innym. Działania te są prowadzone przy użyciu małych sił i zmierzają głównie do zdobywania informacji, a nie do wojny, nie do skrytobójstwa. Jeśli dojdzie w ich trakcie do nieprawidłowości, to istnieje duża szansa, że zostaną wykryte, a komisje parlamentarne prowadzące dochodzenia będą szczodrze rozdzielać kary - mówi były szef polskiej dyplomacji.
Z drugiej strony kraje niedemokratyczne, widząc, jak skuteczny jest to środek zdobywania wpływów, mogą decydować się na zakładanie prywatnych armii. Co mogą zatem mogą przeciwstawić państwa demokratyczne wojsku działającemu w szarej strefie - poza prawem i konwencjami międzynarodowymi?
Przede wszystkim ujawniać to. Pokazywać światu, piętnować i potem sankcjonować państwo, które stosuje takie działania. Tam, gdzie się da, wyłapywać takich ludzi, stawiać ich przed trybunałem w Hadze albo sądami narodowymi - postuluje Witold Waszczykowski.