Odejście Zoabi pozostawia Bennettowi kontrolę nad 59 ze 120 mandatów w Knesecie. W swoim liście posłanka wspomniała o niedawnej eskalacji przemocy na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie podczas ramadanu, a także o agresywnym zachowaniu izraelskich policjantów wobec żałobników podczas pogrzebu zabitej przez funkcjonariuszy amerykańsko-palestyńskiej dziennikarki Szirin Abu Akleh w zeszłym tygodniu. Izraelscy policjanci otoczyli Palestyńczyków niosących trumnę Abu Akleh i uderzali ich pałkami, niemal przewracając trumnę, co odbiło się szerokim echem zwłaszcza w krajach arabskich.

Reklama

"Nie mogę dalej wspierać istnienia koalicji, haniebnie nękającej społeczność, z której się wywodzę" - napisała Zoabi.

Każdy głos się liczy

W zeszłym miesiącu rząd Bennetta stracił jednomandatową większość, kiedy z koalicji wystąpił poseł prawicowej partii premiera. Rządy izraelskie nie upadają tylko dlatego, że mają mniejszość w Knesecie, ale wycofanie się Zoabi zadaje cios słabnącej koalicji, która jest teraz narażona na ataki opozycji, np. możliwy wniosek o wotum nieufności wobec rządu.

Reklama

W czerwcu 2021 roku 36. gabinet w historii Izraela został zatwierdzony w Knesecie większością zaledwie jednego głosu. Zaprzysiężenie ekipy Bennetta oznaczało odsunięcie od władzy rządzącego przez 12 poprzednich lat premiera Benjamina Netanjahu.

Do opisywanej często jako "egzotycznej" koalicji weszło osiem partii - prawicowych, centrowych i lewicowych, w tym po raz pierwszy w historii Izraela ugrupowanie reprezentujące mniejszość arabską. Większość z nich nie jest ze sobą związana ideologicznie, a wszystkie łączy to, że odmówiły przyłączenia się do gabinetu kierowanego przez Netanjahu, najdłużej urzędującego premiera kraju.