Reuters nie był w stanie ustalić, kto stoi za tym oszustwem. Mieszkający w Australii chiński rysownik polityczny i aktywista znany pod pseudonimem Badiucao, który jako pierwszy ujawnił proceder, ocenił, że jest to prawdopodobnie operacja chińskiej policji przeciwko dysydentom.

Reklama

Fałszywe konta szefowej biura Reutersa w Szanghaju Brendy Goh i korespondentki w Hongkongu Jessie Pang pojawiały się od końca listopada na licznych platformach internetowych, w tym na Instagramie i Telegramie.

"Jessie z Reutersa"

Osoby, które podszywały się pod dziennikarki, starały się wyciągnąć od aktywistów informacje na temat demonstracji znanych jako "protesty białych kartek" przeciwko obowiązującej wówczas surowej polityce "zero Covid", które miały miejsce w szeregu chińskich metropolii – wynika ze zrzutów ekranów przekazanych Reuterowi przez aktywistów.

Reklama

Według Badiucao ktoś dołączył do grupy aktywistów na Telegramie i przedstawiając się jako "Jessie z Reutersa", pytał o związki innych członków grupy z platformą Citizens Daily, gdzie publikowano treści związane z protestami. By zyskać zaufanie, oszuści wysyłali dane Pang, przykłady jej artykułów i zdjęcie nieaktualnej już legitymacji prasowej.

Po ujawnieniu oszustwa sprawcy skasowali swoje konta i historię rozmów. Prawdziwe konta Pang i Goh w mediach społecznościowych nie zostały zhakowane. Badamy podszywanie się i kradzież dokumentów prasowych dziennikarek Reutersa i podejmiemy odpowiednie działania – oświadczył rzecznik Reutersa, cytowany w jego depeszy. Oszustwo potępiło Hongkońskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (HKJA).

Administrator platformy Citizens Daily, który nie chciał ujawniać swojej tożsamości z obawy przed represjami, oświadczył, że grupa podejrzewa, iż w kradzież tożsamości dziennikarek zaangażowane były chińskie władze. Chińskie MSZ, biuro bezpieczeństwa publicznego i urząd ds. cyberprzestrzeni nie odpowiedziały na prośbę o komentarz w tej sprawie.

Reklama

Protesty w Chinach

W protestach przeciwko restrykcjom covidowym w listopadzie 2022 roku uczestniczyły tysiące osób w Pekinie, Szanghaju, Wuhanie i szeregu innych chińskich metropolii. Jednym z symboli demonstracji stały się puste białe kartki papieru, pokazywane na znak sprzeciwu wobec cenzury.

Część protestujących w Szanghaju skandowała hasła przeciwko Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i jej przywódcy Xi Jinpingowi. Komentatorzy oceniali to jako najszerszą falę protestów przeciwko polityce władz w Chinach od 1989 roku. Po protestach władze w Pekinie zapowiedziały rozprawę z „infiltracją wrogich sił” i zatrzymywały uczestników demonstracji.

Pod koniec stycznia organizacja praw człowieka Human Rights Watch (HRW) informowała, że część zatrzymanych wciąż przebywała w aresztach albo słuch po nich zaginął. Czworo protestujących w Pekinie zostało formalnie aresztowanych pod zarzutem "wywoływania kłótni i sprawiania kłopotów", za co grozi im do pięciu lat więzienia, a w Szanghaju słuch zaginął po dwóch uczestniczkach demonstracji - pisała HRW.