Dlaczego chce pan zostać prezydentem?
Po pierwsze dlatego, że Polska potrzebuje zasadniczej zmiany polityki gospodarczej. Ta, którą stosujemy dzisiaj, jest, jak trafnie zauważa Jan Sowa, kontynuacją XVI-wiecznej: wysyłamy na Zachód w miarę proste produkty, wtedy drewno i smołę, dziś meble, montowane w Polsce AGD i słabo przetworzoną żywność. Nasz udział w handlu z Zachodem jest kilkuprocentowy, a Unia ma u nas kilkudziesięcioprocentowy. Wtedy była pańszczyzna, a dziś Polacy są jednymi z gorzej opłacanych Europejczyków. Bronisław Komorowski uważa ten stan za złoty wiek, a Andrzej Duda skupia się na rzeczach drugorzędnych. Pomysł, jak to zmienić, mam tylko ja.
Po drugie jestem jedynym kandydatem, który popiera świeckie i nowoczesne państwo.
Tylko, mówiąc brutalnie, ma pan 1 proc. poparcia.
Reklama
Raczej 4–5 proc. Zdaję sobie sprawę, że szansa na prezydenturę jest mała. Ale do wyborów zostało jeszcze kilkanaście dni. Będą kluczowe, bo połowa wyborców podejmuje decyzję pod koniec kampanii, a aż 17 proc. w dniu wyborów.
Czy karty nie są już rozdane? Czy te polityczne Coca-Cola i Pepsi, czyli PO i PiS, nie zdominowały sobą i swoimi kandydatami reszty wyborczej stawki?
Zgoda. Wszystko wskazuje na to, że Komorowski i Duda znajdą się w drugiej turze. Ale ja przez ten miesiąc będę tak prowadził kampanię, jakbym zakładał, że jestem w stanie wejść do drugiej tury. Jeśli uzyskam sensowny wynik na poziomie 7–9 proc., to się okaże, że to, co mówię, zostanie w publicznej debacie i kiedyś stanie się rzeczywistością. Tak jak było z konwencją antyprzemocową, in vitro i kwotą wolną od podatku.
Zrobiliśmy sondaż i kwota wolna nie okazała się hitem. Ludzie wolą niższy VAT lub PIT.
Podwyższenie kwoty wolnej w największym stopniu pomaga osobom najmniej zarabiającym. Choć rzeczywiście to tylko doraźne rozwiązanie. Rzeczywistą zmianę przyniesie likwidacja ZUS i KRUS oraz wprowadzenie emerytury obywatelskiej. Ludzie wciąż nie wierzą, że można to zrobić. Tymczasem nie tylko można, ale wręcz trzeba: jeśli dziś dopłacamy 40 proc. do przeciętnej emerytury, a za 10 lat będziemy dopłacać 60 proc., to utrzymywanie oddzielnej instytucji jest bez sensu. Emeryturę mogą wyliczyć i wypłacić urzędy skarbowe, tak jak w Australii albo Kanadzie.
Czy pana pomysły nie są zbyt kosmiczne? Proponuje Pan rzeczy, które nikomu się nie udałby nie mówiąc o tym, że 200 mld złotych wydatków oszczędności, o jakich pan mówi nie będą jakieś fundamentalne.
Ale to będzie zasadnicza zmiana na rynku pracy. Dzisiejszy klin zusowski powoduje, że Polska ma największy w Europie odsetek osób zatrudnionych nie na etat - prowadzących fikcyjne jednoosobowe firmy lub pracujących na podstawie umowy o dzieło. Wiele z nich rejestruje się zresztą za granicą, bo np. 50 funtów ubezpieczenia daje prawo do brytyjskiej emerytury. Nasza krawcowa w Lublinie jest ubezpieczona na Litwie.
Nie ma nic za darmo. Skądś musi znaleźć pan pieniądze na wypłacanie emerytur?
Likwidacja składek ZUS i KRUS oznacza wyższy PIT, CIT i VAT. Ale te podatki są w odróżnieniu od składki ZUS proporcjonalne. Wymóg, że co miesiąc trzeba płacić określoną kwotę, ponad tysiąc złotych, zabija początkujące firmy. Podatek dochodowy nie ma takiego działania – jeśli ktoś miał gorszy miesiąc i nie osiągnął dochodu, to nie płaci. Po takich zmianach pracodawcy przestaną kombinować i zaczną zatrudniać na normalną umowę o pracę, bo nie będzie trzeba uciekać przed składką. A pracownicy przestaną mieć kłopoty z kredytem w banku.
To, co pan proponuje, oznacza, że nadal mamy konkurować z innymi niskimi kosztami pracy.
Ale to tylko fragment zmian. Obecnie na kontach w Polsce jest bilion sześćset miliardów złotych, czyli tyle, ile wynosi PKB i czteroletni budżet naszego państwa. Gdybyśmy z tej kwoty zainwestowali rocznie 5 proc. w fabryki, to są to środki pięć razy większe niż z UE. Wprawdzie stamtąd mamy 400 mld, ale 80 mld z tego idzie do biznesu. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ci ludzie, którzy często mają fabrykę, dom, oszczędności, nie chcą inwestować w kolejny zakład.
Według pana dlaczego?
Odpowiedź na to świetnie obrazuje przypadek przedsiębiorcy z Wielkopolski, który fabrykę świec zapachowych dla Walmartu zamiast u nas postawił w USA. Tam był raz w urzędzie. Resztę, wszystkie uzgodnienia, jakie trzeba w tamtej administracji uzyskać, przeprowadzili sami urzędnicy. W Polsce załatwiałby to dwa i pół roku. Tam zajęło mu to pięć miesięcy. Kolejna kwestia: mamy dwa razy droższy prąd niż w Unii Europejskiej. A wobec Francji trzy razy droższy. 2,5 mld kolejny raz daliśmy górnikom, 154 mld od początku transformacji wydaliśmy na to pieprzone górnictwo i mamy najdroższy węgiel i prąd w Europie.
Czy nasz prąd jest najdroższy? Akurat jest jednym z tańszych. Jest oczywiście relatywnie drogi, bo Polska jest biedniejsza niż Niemcy.
Jest dwa razy droższy niż średnia w Unii Europejskiej. Mam syna. Studiuje w Tuluzie. Tam jest jak w innej cywilizacji. Co 100 metrów gniazdko do ładowania na prąd, a jego koszty utrzymania są niższe. We Francji jest taniej niż w Lublinie. Ceny prądu i wody w Polsce w stosunku do zarobków są potwornie wysokie.
Ale może to, dlatego, że wobec reszty Europy Zachodniej nadal jesteśmy biednym krajem?
Nie. To się bierze z braku polityki energetycznej. Elektrownie atomowe kosztowały już 3 mld zł a nie ma nawet lokalizacji. Poszukując gazu łupkowego zrobiliśmy kilkanaście odwiertów, a powinno być 2 -3 tysiące, żeby coś znaleźć. Na to też poszły miliardy. Z OZE też mamy kłopoty, wszystko zmonopolizowane przez duże koncerny, a w energetyce węglowej mamy niezrestrukturyzowane kopalnie dostarczające drogi węgiel.
Pan mówi o bardzo konkretnych rzeczach, ale co w tych kwestiach może prezydent z jego konstytucyjnymi kompetencjami?
To ściema obecnej władzy, że prezydent ma związane ręce. Oczywiście nie zrobi wszystkiego, ale jak się przy wybranej sprawie uprze, może ją przeprowadzić. Powiedzmy, że przychodzi premier Kopacz i mówi, że potrzeba 2,5 mld zł na górników. Ja wówczas wygłaszam orędzie i mówię: górnicy dostali już dużą pomoc, a mimo to rzucają kamieniami. Rząd się boi, ale ja się zgodzę na propozycję rządu tylko wtedy, jeśli pokaże mi pięcioletni program obniżek cen energii. A jak nie, to wetuję. I wtedy ludzie są po stronie prezydenta. On nie ma za sobą zaplecza w Sejmie, nie musi robić układanek, jak w sprawie in vitro czy innych. Tylko mówi premierowi: albo się dogadacie w klubie czy z PSL-em, albo będę wam wszystko wetował, aż się rozwiążecie. Krótka piłka. Oni rozumieją taki język.
Proponuje pan prezydenturę wojującą?
Przecież tak zrobił Wałęsa. Zażądał wycofania wojsk radzieckich, czego bali się Mazowiecki i Bielecki. Kwaśniewski podobnie. Powiedział Buzkowi, że albo będzie województwo świętokrzyskie, albo nie będzie reformy samorządowej, i postawił na swoim. Lech Kaczyński, z którym wojowałem, też postawił na swoim: nie zgodził się na moją nowelizację prawa budowlanego, mimo że chcieli jej Tusk z Pawlakiem. Oczywiście to były sprawy różnej wagi. Ale dlaczego Komorowski przez pięć lat nie zachował się jak któryś z wymienionych wcześniej prezydentów? On jest przyzwoitym człowiekiem. Wiele szkód nie narobi, ale nie wykazuje inicjatywy, której bardzo nam w Polsce potrzeba.
Są jego ustawy. Zgłaszał projekt zmiany konstytucji i ordynacji podatkowej. Część przeszła, ale spora część pada, jak pewnie za chwilę ordynacja podatkowa. Może to właśnie pokaz umiarkowanej siły prezydenta?
Ja bym powiedział tak: albo uchwalicie mi ordynację, albo nie będzie pieniędzy dla górników. Jeszcze w tym roku Ewa Kopacz przyjdzie z dwiema, trzema ważnymi ustawami i będzie to świetna okazja, by Komorowski swoją ordynację przeforsował. Jeśli tego nie zrobi, potem niech się nie dziwi, że ludzie są rozczarowani polityką i czują się coraz bardziej bezsilni. Postępując bardziej stanowczo, prezydent może dać ludziom poczucie, że ich wybór miał znaczenie. Może pytać obywateli w referendum o różne kwestie: dostawy broni dla Ukrainy, politykę energetyczną.
Ale taki model nie różni się za bardzo od dzisiejszego. To nie rząd a prezydent narazi się wówczas różnym grupom.
Zgoda, ale na tym polega polityka. Mazowiecki się narażał, Bielecki się narażał, Balcerowicz się narażał.
Mazowiecki się narażał - przegrał. Balcerowicz się narażał i też w końcu przegrał.
Ale długo funkcjonował, był szefem NBP. Zostaje po nim coraz lepsza opinia. Jemu o coś chodziło. A mam poczucie, że Platforma, która mnie kiedyś urzekła, nie ma kompletnie żadnych ambicji rządzenia. Przecież mamy jeszcze cały czas dobry moment koniunktury politycznej. Możemy ciągle stać się integralną częścią Zachodu - ale ta szansa za chwilę minie. Geopolityka jest nieubłagana. Warto być prezydentem właśnie po to, żeby stać się współtwórcą tej zmiany. Bo przecież nie po to, by chodzić na nudne rauty.
To jak zapewnić taką konkurencyjną pozycję?
Pieniądze własne i otrzymywane z UE powinniśmy przekierować na najbardziej nowoczesne technologie. Przykłady są różne np. istnieje drewno klejone konstrukcyjne, ale w Polsce, która jest producentem drewna nie ma ani jednej jego fabryki. Może pora skończyć z obecnym modelem, że najważniejsze jest, by w ogóle wydać pomoc z Brukseli. To była dobra strategia do tej pory, ale gdy mamy ostatnią dużą transzę unijnych środków to powinniśmy je jak najlepiej wykorzystać na przyszłość. Musimy też prowadzić politykę zmierzającą do niskich cen energii, bo to daje konkurencyjność gospodarki. Wreszcie trzecia poważna korekta to zmiana modelu relacji obywatel państwo. To przyjazne państwo, o którym tyle mówiłem. Nie może być tak, ze małe firmy są łupione. Jak ktoś ma małą firmę utrzymuje z niej siebie i rodzinę to państwo powinno być mu wdzięczne a nie nękać go kontrolami, które z założenia mają doprowadzić do nałożenia kary. Powinna istnieć zasada, że pierwszy błąd ze strony firmy nie powinien kończyć się karą a jedynie wyjaśnieniem błędu.
To karuzele vatowskie byłyby w ogóle bezkarne.
Mamy pięć służb specjalnych, które mogłyby wreszcie wziąć się do roboty i zwalczać nadużycie. Całe społeczeństwo nie może żyć jak w obozie koncentracyjnym dlatego, że jest paru oszustów! Dziś, gdy przeciętny obywatel dostaje pismo z urzędu skarbowego, to się boi. Ale dlaczego ma się bać własnego państwa? Jeśli ktoś popełnił błąd, to państwo powinno mu pomóc, jeśli musi ukarać to nie tak, by wykończyć firmę. Nasze życie powinno być tak zorganizowane, by było nam przyjemnie. Byłem na polskich forum ekonomicznym w Londynie i taki był przekaz naszych studentów. Nawet gdyby wynagrodzenia w Polsce wzrosły dwa razy to nie wrócą, bo w Wielkiej Brytanii się przyjemniej żyje.
Mamy wojnę na Ukrainie i Putina u granic. Jak reagować na to zagrożenie?
Kluczowe z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa jest wejście do strefy euro. Powinniśmy byli to zrobić dawno temu. To jest lepsza rękojmia niż największa tarcza antyrakietowa. Dobrze, że Komorowski ma odwagę o tym mówić. Duda nie powinien straszyć. Piwo w Niemczech jest tańsze niż u nas, mimo że jest tam euro. W Polsce jest drogo, bo w wielu sprawach jesteśmy źle zorganizowani.
Na poziomie militarnym nie mamy co się wdawać w jakieś awantury. Rosja nie dość, że dziś ma większą armię od nas, to nawet po 10 latach, gdy ukończymy nasz program modernizacji sił zbrojnych, różnica między nami tylko wzrośnie na korzyść Rosji. Powinniśmy mieć małą zawodową armię wyspecjalizowaną np. w cybernetycznym paraliżowaniu przeciwnika plus to, czego wymaga NATO. W ciągu pięciu lat musimy doprowadzić do takiego zwiększenia naszego bilansu handlowego z Zachodem, w tym głównie z Niemcami, by atak na nas naruszał jego interesy. Tak zadziałałoby wejście do strefy euro. W XIX w. polityka Zachodu stała się racjonalna, oparta na interesach, a nasza przez zabory i komunizm pozostała w sferze emocjonalnej i symbolicznej, do tej realności dochodzimy dopiero teraz.
Nawet Smoleńsk pokazuje cały czas przewagę myślenia symbolicznego nad racjonalnym.
Czy potrzebne są zmiany ustrojowe?
Tak. Jestem zwolennikiem wprowadzenia limitu kadencji funkcji obieralnych. Podobnie jak prezydent, prezydenci miast i burmistrzowie nie powinni rządzić dłużej niż dwie kadencje. Po drugie należy zlikwidować Senat. W obecnym kształcie dubluje tylko Sejm. A jeśli ma trwać, to jego decyzje powinny być odrzucane taką samą większością głosów, jak weta prezydenta. I wreszcie nie ma uzasadnienia taka liczba posłów. Wystarczy 360, średnia w starych państwach unijnych to poseł na 100 tysięcy wyborców, 100 mniej by nam wystarczyło.