W debacie uczestniczyli: minister zdrowia Ewa Kopacz (PO), minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak (PSL), były minister zdrowia Marek Balicki (SLD) oraz były prezes NFZ Andrzej Sośnierz (PJN). Debatę prowadziła dziennikarka TVN Katarzyna Kolenda-Zaleska.

Reklama

Dyskusja była podzielona na cztery rundy: pierwsze dwie będą dotyczyły systemu ochrony zdrowia, trzecią przewidziano na pytania wzajemne uczestników debaty, czwarta ma być poświęcona polityce społecznej.

W dyskusji nie brał udziału przedstawiciel PiS. "TVN to nie jest miejsce, gdzie można zorganizować rzetelną i obiektywną debatę. W Polsce jest tak, że media publiczne są przejęte przez PO i PSL, a prywatne mają swoje sympatie polityczne" - uzasadnił decyzję swojej partii rzecznik PiS Adam Hofman. W czasie debaty na antenach TVP Info, Polsat i Polsat News odbyła się rozmowa z liderem PiS Jarosławem Kaczyńskim.

W czwartek TVP i Polsat poinformowały, że w organizację debaty w TVN24 stacje się nie włączą, gdyż w ich ocenie powinni wziąć w niej udział przedstawiciele wszystkich komitetów wyborczych, które zarejestrowały listy w całym kraju. Takich komitetów jest siedem - poza partiami parlamentarnymi, także Ruch Palikota i Polska Partia Pracy - Sierpień 80.

Reklama

W czasie trwania debaty Ruch Palikota zorganizował demonstrację, w proteście przeciw "dyskryminacji i marginalizacji" tego ruchu w debacie publicznej. Przed siedzibą spółki TVN pikietowało ok. 20 osób.

Podczas debaty minister Jolanta Fedak powiedziała, że emerytury obywatelskie, które znalazły się w programie wyborczym PSL, wypełnią lukę w systemie składkowym, obejmując m.in. osoby pracujące na podstawie tzw. umów śmieciowych (niegwarantujących świadczeń socjalnych).

Powiedziała, że "umowy śmieciowe" nie dotyczą tylko młodych ludzi, pracujących "na umowach bardzo słabych, które nie są umowami oskładkowanymi". Wymieniła także m.in. artystów, "którzy pracują bardzo często na umowy o dzieło w systemie sezonowym", a także osoby wyjeżdżające i pracujące za granicą, do krajów, których systemy składkowe nie są "skoordynowane" z polskim.

Reklama



"Nasz system zdefiniowanej składki jest systemem ogromnie restrykcyjnym dla takiego zatrudnienia. Wcześniej czy później problem osób pracujących na umowach +lekkich+ musimy rozwiązać" - dodała.

Podkreśliła, że emerytury obywatelskie nie oznaczają likwidacji systemu składkowego, "który zawsze da wyższą emeryturę niż emerytura podstawowa". "Dlatego taki system, który uzupełni system obecnie funkcjonujący, jest konieczny i potrzebny" - dodała. "To wyraz największej solidarności, jaki może być" - powiedziała.

Z kolei minister zdrowia Ewa Kopacz pytana przez dziennikarkę prowadzącą debatę, co zrobić, aby osoby wchodzące na rynek pracy nie musiały pracować na umowach czasowych, powiedziała, że "to wiąże się z całą polityką rządu". "Stąd m.in. kierunki zamawiane (na studiach - PAP). Pokazujemy to, co daje szansę młodym ludziom, by mieli zawód, na który jest zapotrzebowanie, ale też zawód, który przyniesie profity finansowe" - powiedziała.

B. minister zdrowia Marek Balicki zaznaczył, że SLD w swoim programie proponuje podniesienie płacy minimalnej (obecnie 1386 zł - PAP) do połowy średniej krajowej (3611 zł - PAP). "To jest ten poziom, który gwarantuje, że nie będzie pokolenia 1300 brutto. Wzrost płacy minimalnej pociągnie za sobą także wzrost wynagrodzeń dla innej grupy pracowników" - mówił. "To nie jest koszt budżetu państwa, poza tym zakresem w jakim jest ona wypłacana pracownikom zatrudnianym przez budżet" - powiedział Balicki.

Zaznaczył, że przez ostatnie sześć lat gospodarka wzrosła o jedną trzecią, a o jedną piątą zmniejszyła się pomoc społeczna i świadczenia rodzinne. "W efekcie dwa miliony dzieci straciły prawo do świadczeń socjalnych" - powiedział Balicki.

"Wraz ze wzrostem PKB, rośnie zatrudnienie i rosną płace, maleje pomoc społeczna" - odpowiedziała Balickiemu Fedak.

Andrzej Sośnierz (PJN) powtórzył, że pieniądze na politykę społeczną zapisane w programie jego partii mają pochodzić z obniżenia podatków i z likwidacji "niektórych funduszy". Zaznaczył, że administracja funduszy pochłania dużą część pieniędzy przeznaczanych na pomoc. "To nie jest rozdawanie pieniędzy, których nie ma, ale wydawanie pieniędzy, które w systemie funkcjonują" - powiedział.