Związkowcy twierdzą, że szef Zrzeszenia Związków Zawodowych Energetyków Janusz Śniadecki nie reagował, gdy donosili mu mobbingu, jakiego dopuszczała się dyrektorka. Co więcej, dał jej związkowego prawnika, by mogła bronić się w sądzie.

Janusz Śniadecki to związkowiec z krwi i kości. Ten lider Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Grupy Energetycznej Enea i szef ZZZE nie pozostawi bez ostrej krytyki żadnego posunięcia zarządu Enei. Gdy tylko rząd podejmuje temat prywatyzacji sektora energetycznego, natychmiast grozi strajkiem.

Reklama

Ale to tylko jedno oblicze Śniadeckiego, który jest także pracodawcą. I zdarza się, że w tej roli zapomina o wzniosłych związkowych hasłach, do których lubi się odwoływać w wywiadach prasowych. To za jego wiedzą kierownictwo należącego do ZZZE sanatorium "Energetyk" w Krynicy-Zdroju mobbingowało pracowników i z naruszeniem prawa wyrzucało ich z pracy, co potwierdził sąd. Choć pracownicy wielokrotnie zwracali się do Śniadeckiego o pomoc, słyszeli jedynie wyrazy ubolewania i zapewnienia o jego trosce.

Albo związek, albo praca

Sprawa sięga 2005 r., gdy nowym dyrektorem sanatorium "Energetyk" została Danuta Książek. Z działającym w sanatorium związkiem zawodowym pani dyrektor od początku nie zamierzała współpracować. Sprawę postawiła jasno w rozmowie z zarządem organizacji: jeżeli związek będzie nadal działał, to pracownicy pójdą na bruk. "To będzie wasza wina, a ludzie wam tego nie wybaczą" - oświadczyła twardo Książek, sugerując niedwuznacznie rozwiązanie organizacji związkowej.

Reklama

Związkowcy rady jednak nie posłuchali. Wtedy Danuta Książek postanowiła rozbić organizację w inny sposób. "Zaczęły się wyzwiska, ośmieszanie, sugerowanie choroby psychicznej" - opowiada jedna z ówczesnych liderek związkowych w "Energetyku". Kobieta po kilku miesiącach publicznych upokorzeń razem z koleżanką skierowała w 2006 r. do sądu pracy sprawę o mobbing. Niedawno ją wygrały. Sąd orzekł m.in., że dyrektor Książek używała wobec pracowników słów wulgarnych, obraźliwych, poniżających i nakazał wypłacenie im odszkodowania.

czytaj dalej

Reklama



Związkowiec nie pomógł

Zanim doszło jednak do rozstrzygnięcia przed sądem kobiety zwracały się z prośbą o interwencję do Janusza Śniadeckiego. Bezskutecznie. "Muszę podkreślić, że nie do mnie należy ocena zasadności działań podejmowanych przez Panią Dyrektor" - pisał Śniadecki w liście do jednego z pracowników.

Dlaczego w tej sprawie nie był równie stanowczy, jak wtedy, gdy jako związkowiec walczy z zarządem Enei? Pytany o to, Śniadecki odmówił komentarza. Tymczasem z naszych informacji wynika, że kierowany przez niego związek zapewnił pomoc prawną, tyle tylko, że nie pracownikom sanatorium, a... dyrekcji. Dyrektor Książek reprezentował przed sądem prawnik Zrzeszenia.

Totalna wojna

Sprawa o mobbing pracownic trafiała do kolejnych instancji, które za każdym razem orzekały na korzyść pracowników. Wtedy dyrektor Danuta Książek postanowiła pójść na całość. Jedną z liderek związku wyrzuciła z pracy dyscyplinarnie, a resztę zarządu zwolniła za porozumieniem stron.

Ta sprawa kilka miesięcy temu trafiła na wokandę i po raz kolejny sąd przyznał rację pracownikom. Uznał jednak, że konflikt jest tak poważny, że nie ma sensu przywracać zwolnionych do pracy. Nakazał więc jedynie wypłacenie im odszkodowania.

Teraz w sanatorium "Energetyk" zapanował spokój. Nic dziwnego: nie ma tam już związku zawodowego. Jak przekonywała w jednym z wywiadów dyrektor Książek, związku nie ma, bo pracownicy nie czuję takiej potrzeby. Zadowolony jest też szef ZZZE Janusz Śniadecki, bo zamiast rozpatrywać donosy pracowników skarżących się na mobbing, ma więcej czasu na rozmowy z dziennikarzami. Nadal przekonuje, że jego priorytetem jest ochrona miejsc pracy.