Pasażerowie twierdzą, że przeżyli gehennę. 27 stycznia mieli wystartować z Brukseli tuż przed godziną 21.00, ale do Polski dotarli dopiero następnego dnia. - Po wszystkich odprawach, przy ostatniej bramce poinformowano nas, że zamiast do samolotu zejdziemy do autokaru - opowiada jedna z pasażerek.

Reklama

Po godzinie autokar dotarł na zupełnie puste lotnisko niedaleko Liege, ale dopiero o pierwszej nad ranem wpuszczono pasażerów do samolotu. - Wcześniej mimo panującego na lotnisku zimna, linie nie zapewniły nam nawet kubka ciepłej herbaty. A przecież były tam matki z małymi dziećmi, osoby starsze oraz inwalidzi - żali się pasażerka. Co gorsza, maszyna nie wystartowała. Po godzinie wyproszono wszystkich prosto na środek oblodzonej płyty: lot znów został anulowany.

To nie nasza wina

- Samolot potrzebował uzupełnić zapasy energii korzystając z zewnętrznego naziemnego źródła zasilania. Lotnisko w Liege nie mogło tego w danym momencie zapewnić. A w wyniku opóźnienia załodze skończył się limit czasu pracy - tłumaczy przedstawicielka Wizzair Natasa Kazmer. Twierdzi jednak, że linie odpowiednio zadbały o pasażerów. - Rozdano im vouchery na posiłek. A 136 osobom zapewniliśmy miejsca w hotelu - mówi Kazmer.

Reklama

Sęk w tym, że lotnisko było zamknięte i nie można było zrealizować voucherów. A na zakwaterowanie w hotelu ostatni pasażerowie czekali do 8 rano. Po to tylko, żeby już godzinę później wsiadać da autokaru na lotnisko, bo lot do Warszawy zaplanowano na godzinę 12. - Po wylądowaniu na Okęciu byliśmy tak zmęczeni, że część osób nie mogła dojść o własnych siłach nawet do taksówek - mówi nasza rozmówczyni.

Przedstawicielka Wizzair twierdzi, ż wszystkie działania były zgodne z regulacjami obowiązującymi w Unii Europejskiej. Pasażerowie zapowiadają jednak skargi na przewoźnika, powołując się właśnie na unijne regulacje. I mają podstawy. Rzeczniczka Urzędu Lotnictwa Cywilnego Katarzyna Krasnodębska wylicza, co musi zapewnić pasażerom przewoźnik: nie tylko posiłki, ale też możliwość wykonania dwóch telefonów, wysłania dwóch faksów albo maili.

Co mówi prawo?

Reklama

Przepisy mówią wyraźnie, że jeśli opóźnienie przekracza pięć godzin, pasażerowie mają prawo do zwrotu kosztów biletów lub lotu powrotnego do miasta, gdzie zaczęli podróż. Miejsce w hotelu i bezpłatny dojazd na lotnisko należy się pasażerom, którzy na lot muszą czekać do następnego dnia. W tym czasie pracownicy linii lotniczych powinni być do ich dyspozycji i udzielać wszelkich informacji. Jeśli nie ma ich na lotnisku, trzeba zadzwonić na infolinię.

Jeśli pasażerowie uważają, że przewoźnik złamał prawo, powinni natychmiast po powrocie do kraju wysłać do niego oficjalną skargę. Dopiero jeśli linie odmówią rekompensaty, można walczyć dalej i złożyć skargę do Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Tu wymagana jest kopia skargi skierowanej do przewoźnika, jego odpowiedź i potwierdzenie rezerwacji na dany lot. - Warto też utrzymywać kontakt ze współpasażerami opóźnionego lotu. Zdarza się, że przewoźnicy wydają różne decyzje lub np. ustalają różne kwoty rekompensaty - doradza Małgorzata Furmańska z Europejskiego Centrum Konsumenckiego. A jeśli i ta droga zawiedzie, można powalczyć o odszkodowanie w sądzie.

Od listopada zeszłego roku pasażerowie zyskali kolejny argument: mogą żądać odszkodowania, jeśli przylecą na miejsce z ponad trzygodzinnym opóźnieniem. Linie lotnicze robią jednak uniki, by nie płacić odszkodowań.

- Powołują się na zapis, że rekompensata się nie należy, jeżeli opóźnienie lub odwołanie lotu nastąpiło z przyczyn niezależnych, np. z powodu złych warunków atmosferycznych - mówi Małgorzata Furmańska. Z danych ULC wynika, że w zeszłym roku na niesolidnych przewoźników poskarżyło się zaledwie 1 tys. osób. Niemal połowa wszystkich skarg dotyczyła tzw tanich linii.