„Pożyczę pieniążki prywatnie na 30 proc. rocznie. Do 20 tys. Nie sprawdzam historii kredytowej. Bez zastawu” – reklamuje się na jednym z lubelskich portali tajemniczy pożyczkodawca. Szczegóły ustala przez telefon, wystarczy wysłać do niego SMS pod podany numer, a on szybko oddzwoni. Sęk w tym, że po wysłaniu wiadomości nikt już nie oddzwania, a z kieszeni klienta ubywa 25 złotych, bo tyle kosztuje jeden SMS. – Zakres usług wykorzystujących wysoko płatne SMS-y jest ograniczony tylko ludzką wyobraźnią – mówi Piotr Dziubak, rzecznik Urzędu Komunikacji Elektronicznej.

Reklama

Anonse, gry, dzwonki, tapety czy wróżby – to tradycyjne działki, w których działają SMS-owi naciągacze. Ceny swojej usługi nie podają, a jeśli już, to ukrywają ją na internetowych podstronach, informując drobnym druczkiem o cenie wiadomości.

Pomysłów mają coraz więcej. Do wyłudzania drogich SMS-ów powstała np. strona umieramy.pl. Po wysłaniu wiadomości abonent miał dostawać informację o... przybliżonej dacie swojej śmierci. Po tragedii pod Smoleńskiem w sieci natychmiast pojawiła się strona, na której podano numer, pod który należało wysyłać SMS-a, by wpisać się do księgi kondolencyjnej.

– SMS-owe wyłudzenia trudno ścigać, bo nie wiadomo, jaki organ miałby to monitorować, poza tym większość tych praktyk należy do czynów o niskiej szkodliwości społecznej – mówi Dziubak.

Problem staje się coraz bardziej poważny, zwłaszcza że wchodzi nowy zakres numeracji, wedle której za jeden SMS trzeba będzie zapłacić już nie 25 zł, ale ponad 40 zł.

Reklama

Tymczasem jest prosty sposób, żeby pozbyć się niechcianych SMS-ów. Wystarczy wysłać wiadomość pod bezpłatny numer 2800 o treści STOP albo już przy podpisywaniu umowy z operatorem zastrzec, że nie zgadzamy się na wykorzystanie swojego numeru w celach marketingowych.

Część niechcianych SMS-ów i MMS-ów z informacjami o konkursach wysyłają bowiem właśnie sami operatorzy. Z najnowszych badań UOKiK wynika, że otrzymuje je 73 proc. Polaków i tylko co piąty twierdzi, że się na to zgodził.

Reklama

Sęk w tym, że Polacy nie garną się do uważnego czytania podpisywanych przez siebie dokumentów. Z badań UOKiK wynika, że ponad połowa właścicieli telefonów komórkowych umowę z operatorem zaledwie pobieżnie przejrzała, a 12 proc. nie przeczytało jej w ogóle. Tylko co czwarty czyta całość uważnie i zwraca uwagę na klauzule zapisane drobnym maczkiem.

>>>Czytaj dalej>>>



– Choć w przypadku usług finansowych jest jeszcze gorzej – twierdzi Jacek Zaczkiewicz z ARC Rynek i Opinia, która przeprowadziła badania.

Dodatkowe przeszkody stwarzać mogą sami operatorzy. Zwłaszcza gdy klient nie może osobiście pójść do siedziby firmy i wyjaśnić wątpliwości, tylko jest skazany na internet, konsultanta i kuriera.

UOKiK, który skontrolował właśnie dziesiątki umów, regulaminów oraz skryptów scenariuszy prowadzenia rozmów telemarketerów z klientami, stwierdził, że wszyscy operatorzy stosują niedozwolone praktyki. Dla przykładu P4, czyli operator sieci Play, wprowadzał klientów w błąd na stronie z mapą zasięgu sieci telefonii i internetu. Operatorzy wpisywali też niegodną z prawem telekomunikacyjnym datę zawarcia umowy. – Były np. takie przypadki, gdy już samą akceptacje oferty poprzez stronę internetową uznano za zawarcie umowy –mówi Małgorzata Krasnodębska -Tomkiel, prezes UOKiK. PTK Centertel, do którego należy sieć Orange, utrudniał klientom zapoznanie się z umową. Ci, którym dokumenty dostarczał kurier, mieli zaledwie kilka minut na jej podpisanie. Nie mogli tego zrobić w innym terminie. Musieli podejmować decyzję przy kurierze. Zdaniem prezes UOKiK to wywieranie presji na kliencie. Przeciwko P4 i PTK Centertel urząd wszczął postępowanie. Część kwestionowanych zapisów już została dobrowolnie zmieniona.