Czy jesteśmy uzależnieni od Rosji i jej gazociągu? Jak zamierzamy wypełnić deklaracje, które złożyliśmy Unii: zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych, takie pokierowanie gospodarką energetyczną, aby do 2020 r. przynajmniej jedną piątą energii uzyskiwać ze źródeł odnawialnych, czyli elektrowni wodnych, źródeł geotermalnych, wiatraków, spalania biomasy?

Reklama

Większość polskich polityków ma prostą odpowiedź: wybudujemy siłownię atomową. "Do końca 2030 r. w Polsce powinna funkcjonować choć jedna elektrownia jądrowa" - przekonuje Krzysztof Zaręba, pełnomocnik rządu ds. promocji alternatywnych źródeł energii.

To zagwarantowałoby nam bezpieczeństwo energetyczne. Odnawialne źródła energii faktycznie mogą dać znaczący przyrost mocy, ale produkcja energii odnawialnej jest nierównomierna. Dzięki elektrowni atomowej zyskalibyśmy stabilne źródło mocy. Poza tym jest to jeden z najczystszych sposobów pozyskiwania energii, bez emisji gazów cieplarnianych do atmosfery.

Ekolodzy pytają: a co z odpadami nuklearnymi i ile będzie nas kosztowało kupowanie paliwa? O tych kontrowersjach rozmawiamy z ekspertem od energetyki prof. Krzysztofem Żmijewskim.

IZABELA MARCZAK: Jak to jest z naszymi zasobami energii? Czy to prawda, że bez elektrowni jądrowej, bez dobrych stosunków z Rosją, czeka nas energetyczna klęska?
KRZYSZTOF ŻMIJEWSKI:
Moim zdaniem zużywamy za dużo energii, dlatego nam jej brakuje. Wielu polityków mówi, że trzeba zwiększyć zużycie energii na głowę mieszkańca, bo takim wskaźnikiem mierzy się poziom cywilizacyjnego rozwoju. Patrząc w ten sposób, Polska na głowę mieszkańca zużywa stosunkowo niewiele energii w porównaniu z innymi europejskimi krajami. Jednak rzecz w tym, że zużycie energii powinno przeliczać się na tysiąc euro Produktu Krajowego Brutto (PKB). Mierząc tą miarą, okazuje się, że Polak zużywa jej prawie dwa i pół razy więcej niż inni Europejczycy.

Co to znaczy?
Że jesteśmy jak sowiecki czołg, ładnie jedzie, ale na 100 km pali cysternę paliwa. Politycy mówią: Mamy za małą cysternę, a ja mówię: Zmieńmy czołg, czyli zmodernizujmy infrastrukturę energetyczną. Chodzi o to, żeby nie tyle produkować więcej energii, co sprawić, by jak najmniej jej zużywano. Niech to będzie nowoczesny czołg, który zadowoli się bakiem paliwa, a nie taki, dla którego cysterna to mało.

Da się to zrobić?
Danii się udało, więc dlaczego nie nam? Tam od 1980 r. nie zwiększono zużycia energii, a PKB wzrosło o ponad 70 proc.

Jak więc zaoszczędzić energię?
Sposobów jest mnóstwo. Można poprawić izolację w budynkach. Głównie w tych starych. Pozwoliłoby to zaoszczędzić blisko 40 proc. energii. Można stare, 10-letnie lodówki wymienić na nowe, klasy A, energooszczędne, a żarówki na diodowe. Poprawić sieci gazowe, energetyczne i elektrociepłownicze. Nie zdajemy sobie sprawy, że zanim prąd dotrze z elektrowni do naszych domów, mnóstwo energii zostaje utracone.










Reklama

Jeżeli kupimy tonę węgla w kopalni, przetworzymy ją na energię, to do gniazdek trafi jej zaledwie z 261 kg węgla. Najwięcej tracimy poprzez niesprawne elektrownie i nieszczelne sieci. Polska poprzecinana jest liniami niskich napięć, a wiadomo, że im niższe napięcie, tym większa strata energii. Dlatego w USA i Japonii linie niskonapięciowe są krótkie. Zapewniam, że inwestycja w linie o średnim czy wysokim napięciu szybko by się zwróciła.

A pomogłaby budowa elektrowni jądrowej?
Elektrownia jądrowa to ciekawy pomysł dla tych, którzy cierpią na manię wielkości. Po pierwsze, to niezwykle droga inwestycja. Po drugie, jej ekonomiczność jest dyskusyjna. Nie można jej wyłączyć, jest jak samochód, który nigdy nie gaśnie. Jak nie jedzie, to oczywiście mniej zużywa paliwa, ale i tak zużywa. Poza tym nadal nie wiadomo, co robić z radioaktywnymi odpadami.

To może potrzeba więcej zwykłych elektrowni?
Wybudowanie elektrowni i wyprodukowanie energii w Łowiczu nie oznacza jeszcze, że prąd będziemy mieć w Sanoku czy Ełku. Musielibyśmy jeszcze rozbudować linie przesyłowe. Pewnym rozwiązaniem byłoby stworzenie takiego elektrycznego McDonalds’a. Tak jak to zrobiono np. w Danii. Oznaczałoby to, że każda gmina miałaby powiedzmy cztery minielektrownie sterowane zdalnie przez internet. W Danii mają tysiąc takich konstrukcji. W Polsce mogłoby ich być 10 tysięcy.

A co to daje?
Nóżki. Te 10 tysięcy minielektrowni byłoby podporą całego systemu energetycznego. Tak podparty system jest jak stonoga, nie może się wywrócić. Niech pani spróbuje podciąć nogę stonodze. To dla jej stabilności bez znaczenia. Poza tym w tych minielektrowniach możemy spalać okoliczną biomasę i w ten sposób uzyskiwać energię ze źródeł odnawialnych. A zobowiązaliśmy się, że do 2020 r. poprawimy o 20 proc. efektywność użytkowania energii, a do tego 1/5 energii będzie pozyskana ze źródeł odnawialnych.

Co to znaczy uzyskać energię ze źródeł odnawialnych?
Jeżeli spojrzymy na Niemcy, to będzie np. produkcja gazu z kukurydzy. Z 1 mln ha ziemi obsianej kukurydzą możemy uzyskać 4 do 5 mln m sześc. gazu. W ten sposób uzyskamy paliwo przy prawie zerowej emisji dwutlenku węgla do atmosfery.

Jak to się ma do naszych zobowiązań unijnych?
Aby uzyskiwać 1/5 energii ze źródeł odnawialnych, jak chce UE, musielibyśmy obsiać kukurydzą lub zbożem około 3 mln ha ziemi. W Polsce do produkcji rolnej używamy 12 mln ha ziemi, 16 mln ha to nieużytki. Czy jeśli z tych 16 zabralibyśmy trzy, to stałaby się komuś krzywda? Raczej nie, chyba że ktoś miałby opory moralne przed spalaniem tego, co właśnie wyhodował. Ale opory znikną, gdy rolnicy dowiedzą się, że dzięki temu ich przychody wzrosną o 25 proc.

Ale inwestowanie w odnawialne źródła energii jest drogie.
Warto to robić, jeżeli zależy nam na ekologii i na rozwoju gospodarczym. Pamiętajmy, że na energetykę jądrową Unia żadnych pieniędzy nam nie da. Jeśli będziemy chcieli wybudować taką elektrownię, to musimy to zrobić z własnego budżetu. Ale jeśli będziemy chcieli inwestować w źródła odnawialne, to UE nie będzie nam na to szczędzić pieniędzy.

















Prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert od energetyki z Politechniki Warszawskiej, Przewodniczący Społecznej Rady Konsultacyjnej Energetyki