W grudniu do Afryki jedzie misja wojskowa, wystawiona przez Unię Europejską. W sumie około 4,5 tysiąca żołnierzy, w tym 350 Polaków. Najwięcej będzie Francuzów. Jadą również oddziały ze Szwecji, Rumunii, Belgii, Holandii i Finlandii. Będą stacjonować niedaleko granicy Sudanu z Czadem i zajmą się przede wszystkim zwalczaniem partyzantów, którzy napadają na bezbronnych uchodźców. Miliony ludzi na pograniczu koczują w obozach, często bez wody i żywności.

Reklama

Choć misja ma być pokojowa, jest pewne, że unijne wojsko czekają ciężkie potyczki z dobrze uzbrojonymi bojownikami. Problem jedynie w tym, że urzędnicy Brukseli nie zdają chyba sobie z tego sprawy. Wciąż nie wiadomo, czy na misję polecą śmigłowce, tak potrzebne do walk w trudnym terenie. Zagadką pozostaje też, kto zapłaci za przerzucenie wojsk z Europy do Afryki.

Minister obrony Bogdan Klich stawia sprawę jasno - wysyłamy 350 żołnierzy, ale pod warunkiem, że Francja lub Unia zapewni im transport, ochronę i zaopatrzenie.

"Naszego kontyngentu nie chcielibyśmy zabezpieczać sami. A gdybyśmy to musieli robić, nasz udział w misji byłby znacznie trudniejszy, a w związku z tym partnerzy francuscy musieliby się liczyć co najmniej z opóźnieniem" - mówił Bogdan Klich po spotkaniu z francuskim ministrem obrony.

Reklama

W grudniu 2005 roku Czad wypowiedział wojnę Sudanowi, oskarżając rząd sudański o finansowanie bojowników, którzy napadają na czadyjskie pogranicze. Co gorsza, od ponad 50 lat w Sudanie trwa wojna domowa. W walkach, w ciągu ostatnich czterech lat, najbardziej ucierpiała prowincja Darfur na zachodzie kraju.

Jak szacuje Organizacja Narodów Zjednoczonych, zginęło tam 180 tysięcy ludzi, a 2 miliony musiały uciekać z domów.