Sabina ma 8 lat i chodzi do Publicznej Szkoły Podstawowej Kolegium Zakonu Pijarów w Warszawie. Dziewczynka jest bardzo pogodna i dobrze się uczy. Uwielbia zieloną szkołę i wypiekanie pierników. Od pozostałych rówieśników z klasy różni ją jedynie to, że ma na stałe podłączoną pompę insulinową. Co dwie, trzy godziny nauczycielka mierzy jej też poziom cukru we krwi. Sabina choruje od kilku lat.

Reklama

"Dyrektor podstawówki bez problemu przyjął naszą córkę do szkoły chociaż mieliśmy świadomość, że nie musi tego robić, choćby dlatego że prawo w Polsce nie pozwala podawać leków dzieciom przez nauczyciela, a insulina jest właśnie takim lekiem" - mówi DZIENNIKOWI ojciec dziewczynki Jakub Zabielski.

W przypadku Sabiny, aby została przyjęta do szkoły, rodzice zostali zmuszeni do podpisania oświadczenia, że biorą na siebie pełną odpowiedzialność za możliwe sytuacje awaryjne i nie będą z tego powodu dochodzić odszkodowań od podstawówki. "Dziewczynce poszczęściło się podwójnie: trafiła do tolerancyjnej szkoły, która jej nie odesłała do szkoły specjalnej i dostała genialną nauczycielkę" - przekonuje Zabielski.

Takich szkół w Polsce wciąż jest bardzo niewiele. Większość podstawówek i gimnazjów nie jest przystosowana do uczenia przewlekle chorych dzieci, jakimi są cukrzycy. Teraz prawo jest bezwzględne: w razie nagłego spadku cukru nauczycielom nie wolno udzielić żadnej pomocy medycznej. Poza tym większość kadry pedagogicznej nie ma przeszkolenia z ratownictwa medycznego. Dyrektorzy wolą nie ryzykować. Tymczasem lekarze alarmują: w polskich szkołach nie ma praktycznie klasy, w której nie byłoby cukrzyka. "Szacujemy, że na setkę dzieci pięcioro ma cukrzycę" - mówi DZIENNIKOWI Maria Lipka, diabetolog z Akademii Medycznej w Warszawie. I ona, i inni nasi rozmówcy wkładają między bajki oficjalne dane Polskiej Sekcji Pediatrycznej mówiące o 16 tys. małych cukrzyków.

Jako główną przyczynę tej epidemii eksperci wymieniają na pierwszym miejscu żywienie dzieci tzw. śmieciowym jedzeniem: batonikami, chipsami, oraz hamburgerami, a także brak ruchu. Ostrzegają, że sytuacja wciąż się pogarsza. "W ciągu dwóch najbliższych dekad liczba dzieci chorujących na cukrzycę może wzrosnąć nawet o 70 proc. Najbardziej niepokojący przyrost odnotowujemy w grupie 5-latków. Na razie nie wiemy, dlaczego się tak dzieje" - mówi DZIENNIKOWI Lipko.

Część ekspertów i środowisk lekarskich apeluje o jak najszybsze zmiany ustawowe, aby szkołom nie było wolno dyskryminować przewlekle chorych dzieci i odsyłać ich pod byle pretekstem do innych placówek. Najbardziej radykalne propozycje zakładają, że wszystkie szkoły i przedszkola, które przyjęłyby chore na cukrzycę dziecko, musiałyby przejść specjalne szkolenie z zakresu pierwszej pomocy. Obowiązkowym kursem objęci zostaliby nie tylko nauczyciele, ale również woźni czy kucharki.

"W przypadku cukrzyka liczy się każda minuta. Od mojego refleksu i odwagi zależy życie dziecka" - mówi DZIENNIKOWI Halina Balcerzyk, nauczycielka gimnazjum w Gołominie koło Pułtuska. Do jej klasy od roku chodzi chory na cukrzycę 15-letni Emil. Przyznaje, że dwa razy musiała podać chłopcu zastrzyk z insuliną. Zrobiła to nielegalnie.