69-letni badacz i popularyzator historii Polski, autor "Bożego Igrzyska", "Powstania ’44" i monografii "Biały orzeł - Czerwona gwiazda" zauważa fiasko europejskiej koncepcji wielojęzyczności.

Reklama

"Dwadzieścia lat temu Wspólnota promowała francuski, dziś jest on zmarginalizowany" - mówi. Przyznaje też, że postępuje proces debrytanizacji angielskiego" - dziś światem rządzi Basic English, uproszczony, międzynarodowy angielski, który dla rodowitego Brytyjczyka i Amerykanina też po części jest językiem obcym. "Ja go często nie rozumiem, ale mój syn przechodzi na niego błyskawicznie" - opowiada.

Wywiad z Daviesem DZIENNIK publikuje w ramach swojej akcji domagania się objęcia nauką języka angielskiego wszystkich polskich uczniów i przedstawienia przez rząd planu działań, które w możliwie najkrótszym czasie radykalnie zwiększą anglojęzyczność Polaków. Wcześniej gazeta argumentowała, że znajomość angielskiego zwiększa wydajność gospodarki, a dla kraju leżącego w samym sercu Europy jest również warunkiem awansu cywilizacyjnego.

Rozmowa z Normanem Daviesem:

ANNA MASŁOŃ: Na ile anglojęzyczność jest w stanie zmienić Polaków?
NORMAN DAVIES: Język jest kluczem do świata innych. Ten, kto mówi tylko w ojczystym języku, jest zamknięty w swoim zaściankowym świecie. Dotyczy to wszystkich narodów. Oczywiście Polacy - podobnie jak każdy człowiek - chcieliby pewnie, żeby to ich język i kultura były szeroko znane w świecie. Ale w dzisiejszym świecie bez kontaktu z innymi językami i kulturami język i kultura kraju są osłabione.

Reklama

A nie boi się pan tego, że angielski łatwo wyprze inne języki i kultury?
To argument, który łatwo obalić. Dobrze pamiętam, że czterdzieści lat temu, kiedy pojechałem do Paryża, szeroko omawiana była książka o tym, że powszechna znajomość angielskiego psuje francuski. Czy teraz, czterdzieści lat później, francuski jest mniej piękny niż wtedy? Oczywiście,że nie. Język i kultura Francji kwitną. Bo języki ożywają w kontakcie z innymi językami, przetwarzają słowa, zmieniają gramatykę. Język angielski ma wpływ na inne, również na polski, ale to może polskiemu wyjść tylko na zdrowie. Żeby język polski był nowoczesny, powinien mieć kontakt ze światem poza Polską.

Przechodzi pan z jednego języka na drugi bardzo sprawnie. Statystycznie większość Brytyjczyków i Polaków miałaby z tym problemy. Brytyjczyków zostawmy. Według danych jedynie ok. 30 proc. Polaków mówi po angielsku.
To wielka szkoda, bo angielski nie ma w tej chwili konkurenta. To lingua franca współczesnego świata.

Reklama

Brytyjczykom jest łatwiej. To dla was język ojczysty. Wy macie przepustkę do świata od urodzenia.
Tak i nie. Choćby z tego powodu, że są różne angielskie - oprócz brytyjskiej odmiany angielskiego mamy do czynienia z językiem angielskim jako uniwersalnym językiem w międzynarodowej komunikacji. Różni się on trochę od angielskiego w wersji brytyjskiej, amerykańskiej czy australijskiej. To angielski, który czasem mnie, rodowitemu Brytyjczykowi, trudno jest zrozumieć, ale mój syn bez problemu posługuje się nim, kiedy rozmawia ze znajomymi z Chin czy innej części świata. To taki subangielski, pidżyn o uproszczonej nieco składni i słownictwie, który rozwinął się z angielskiego wraz z jego upowszechnianiem jako języka obcego.

Dowód na to, żę angielski przestał być własnością Anglików, Amerykaninów, czy Australijczyków?
Dowód na to, że w świecie nie potrzeba perfekcyjnej angielszczyzny. Niezbędne są podstawy języka, które umożliwiają komunikację z całym światem. Dzisiaj znajomość angielskiego na takim poziomie to po prostu konieczność.

Jest taki europejski argument przeciwko angielskiemu. Nazywa się "promowanie wielojęzyczności". W Unii Europejskiej używa się go bardzo często.
Cóż. Dwadzieścia lat temu Wspólnota próbowała utrzymywać język francuski na równych prawach z angielskim. Nie udało się. Od momentu, kiedy do Unii weszli Skandynawowie, którzy wyśmienicie mówią po angielsku, język francuski został zmarginalizowany. Przyznaję przy tym, bo to oczywiste, że Europa jest kontynentem wielojęzycznym i żeby funkcjonować, należy znać inne języki obce, ale język angielski przede wszystkim. To kluczowe także dla przyszłości Polski, żeby nie tylko jej obywatele, ale również Polska jako całość mogła funkcjonować na europejskiej arenie.

Jak to jest z anglojęzycznością i jej wpływem na dobrobyt europejskich społeczeństw? Wszystkie statystyki pokazują, że ci, którzy najwięcej mówią po angielsku, są też najbogatsi.
To oczywisty związek między anglojęzycznością, wykształceniem i dobrobytem. Bardzo dobrym przykładem jest tu Szwecja. To bardzo wysoko rozwinięty kraj, w którym wysoko stoją najnowsze technologie i w którym język angielski jest językiem wykładowym na wielu wydziałach uniwersytetów.

W wielu dziedzinach nie tłumaczy się książek na szwedzki. Podobnie jest choćby w Danii, Norwegii czy Holandii.
Wiem coś o tym. Kiedy odwiedzałem Sztokholm z wykładami, chciałem też rozmawiać na temat przekładu mojej książki. Okazało się, że szwedzcy historycy swobodnie posługują się angielskim i wszyscy, którzy mogliby być zainteresowani lekturą tej książki, również mówią po angielsku. Wydawanie publikacji po szwedzku po prostu nie miało sensu.

Jaki jest pański pogląd na związek między obecną falą emigracji i brytanizacją Polaków. Angielski ma dziś w Polsce zdecydowanie mocniejszą pozycję niż w 2004 r., gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Polacy szybko się przekonali, jak bardzo jest potrzebny, prawda?
Odpowiem tak: kilka dni temu odwiedziliśmy z żoną dobrą restaurację. Spotkaliśmy młodą Polkę z Częstochowy. Oczywiście świetnie mówiła po angielsku. Ta młoda kobieta wróci do Polski i będzie miała zupełnie inne możliwości działania. Dlatego, że będzie wiedziała znacznie więcej o świecie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie jej znajomość języka. Ten milion Polaków, którzy wyemigrowali, w mniejszym lub większym stopniu zdobywa umiejętność posługiwania się angielskim i gdy wracają, patrzą na świat zupełnie inaczej. To wielki plus.

Myśli pan, że w ten sposób Polska otwiera się na świat?
Tak i smuci mnie, że być może niektórzy tego nie chcą.

Imigranci łatwo zdają sobie sprawę, że angielski to dla nich lepsza praca, ale w kraju trzeba nad językiem pracować w szkole. Wielu Polaków, nadrabiając zaległości językowe, uczyło się angielskiego, będąc już dojrzałymi ludźmi.
Faktem jest, że język powinno się opanowywać w najmłodszych latach. Sam doskonale pamiętam, jak trudno było mi było nauczyć się japońskiego, mimo że był to dla mnie kolejny język obcy. Kiedy miałem czterdzieści lat, wyjechałem na rok do Japonii i wydawało mi się, że to w zupełności wystarczy. Ale byłem chyba za stary, miałem trudności z zapamiętaniem słów - wszystkie wydawały mi się podobne. Potem mogłem dać godzinny wykład na temat języka japońskiego, ale nie potrafiłem w nim rozmawiać. Cóż, jestem żywym przykładem tego, że języków obcych trzeba się uczyć od najmłodszych lat.