Pomysłodawcą akcji "Uwaga na czarne punkty" był minister transportu i gospodarki morskiej Eugeniusz Morawski. W 1998 r. pierwsza tablica zawisła w podwarszawskim Błoniu. Od tej pory na wszystkich polskich drogach powstało ich 49. Najczęściej zawierają prostą informację – zakręt śmierci, zginęło tu tylu, a rannych zostało tylu i tylu. Miały wywoływać szok i odstraszać przed brawurową jazdą. Czy odstraszyły? Zdaniem naszych rozmówców zdecydowanie nie.
"W Brudnowicach pod Siewierzem po postawieniu tablicy nadal statystyki śmiertelnych wypadków rosły rocznie o dwucyfrowe liczby. Nikt z GDDKiA nie aktualizował nawet danych" - mówi DZIENNIKOWI Monika Francikowska z wydziału ruchu drogowego w Będzinie. W Falęcicach k. Białobrzegów w Świętokrzyskiem stawiano tablicę w październiku 1998 r. z informacją, że w tym miejscu w wypadkach zginęło 10 osób, a 43 były ranne. "Po 10 latach te statystyki są wielokrotnie wyższe, ale nie zostały umieszczone na tablicy" - mówi Krzysztof Skorek z kieleckiej policji.
Informacje o tym, że dane na tablicach wymagają niemal wszędzie stałego aktualizowania, potwierdzili nam nieoficjalnie urzędnicy z kilku oddziałów GDDKiA. Co oznacza ten problem? Że ludzie giną w tych miejscach tak samo, jak ginęli dotychczas. Mało tego - nie przewidziano, że reakcja ludzkiego umysłu na informację "tu zginął człowiek" nie jest całkowicie racjonalna. GDDKiA już parę lat temu zrobiła badania i wyszło jej, że tylko 10 proc. kierowców na czarnych punktach zwalnia, a 20 proc... przyspiesza. "Człowiek widzi niebezpieczeństwo, więc od niego ucieka" - mówi jeden z rozmówców DZIENNIKA.
>>>Polskie drogi budowane wbrew europejskiemu prawu. Każą rozebrać?
Na jeszcze inny efekt wskazuje psycholog transportu Andrzej Markowski. "Kierowcy, widząc czarny punkt, po prostu uważali, że ich ta statystyka śmierci nie dotyczy" - mówi. Dodaje, że zwracano na to uwagę pomysłodawcom akcji, ale uważali, że może jednak statystyki pójdą w dół.
Dziś jednak trudno znaleźć jakiegokolwiek obrońcę programu. Artur Mrugasiewicz z biura prasowego GDDKiA przyznaje, że program zostaje zarzucony. "Nie sprawdziło się założenie, że przez swą wymowę czarne punkty wstrząsną wyobraźnią kierowców i zmuszą ich do ostrożnej jazdy" - mówi.
Inny z rozmówców DZIENNIKA w GDDKiA przyznaje wprost: czarny punkt zaczęto w pewnym momencie traktować jak wymówkę. "Stawiane były głównie w miejscach, gdzie nie można było bez kosztownych inwestycji poprawić bezpieczeństwa ruchu" - mówi. A często wystarczyło zainwestować. "W Brudnowicach przebudowano zakręt z czarnym punktem na DK1. Liczba wypadków spadła" - mówi Monika Francikowska.