SYLWIA CZUBKOWSKA: Pegeery były ulubieńcami władzy. Szykowaliście się jakoś specjalnie na przyjazdy sekretarzy z partii, było malowanie trawy?
JAN BŁACHUTA*: Aż tak nie, ale rzeczywiście wszyscy byli stawiani do pionu i było wielkie szykowanie. A potem Gierek czy inni sekretarz przyjeżdżał, chodził na pola oglądać, jak działają traktory, kombajny, czy mamy wodę do picia. Lubili tak się przejechać do nas jak pan na folwarku i pokazać, jak o nas dbają.
A dbali? Życie w PGR-ze było dobre?
Nie było tak źle. Była praca, dom, niezła pensja, urlopy, opieka dla dzieci. Najlepiej było na poczatku lat 70. Były pieniądze na inwestycje, widać wtedy było, że jesteśmy ważni dla władzy. Zaczęło się psuć po strajkach w Radomiu w 1976 roku. Wtedy zaczęły się prawdziwe braki. Ale praca w PGR-ach zawsze była bardzo ciężka. Czy mężczyna, czy kobieta - wszyscy pracowali równie moco. A potem jak pegeery upadły, nikt się nimi nie zajął, nie było odpraw. Ludzi zostawiono samych sobie.
Jak wyglądała praca w pegeerze? Zarządzali nim urzędnicy czy specjaliści, którzy autentycznie znali się na robocie?
Było sporo biurokracji, ale na szczęście do pracy przyjmowano specjalistów: zootechnika, specjalistę od upraw, od nasiennictwa. Oni dbali, by ta robota miała sens.
A pan jak trafił do PGR-u?
Zostałem tam skierowany zaraz po wojsku. Najpierw byłem mechanikiem, potem jeździłem na traktorze. Pewnie, że widziałem wady tego systemu, jego marnotrastwo, ale przepracowałem w nim pół życia i czuje się pewien sentyment do tych czasów. Dlatego przez kilka miesięcy we wsi zbieraliśmy dokumenty, narzędzia i sprzęt z tamtych czasów i stworzyliśmy muzeum PGR. Pegeery przecież ukształtowały miliony Polaków i warto zachować ich dziedzictwo.
*Jan Błachuta, w PGR-ze w Bolegorzynie w zachodniopomorskim przepracował ponad 30 lat od 1969 do 1991 roku. W ubiegłym roku pomógł stworzyć pierwsze w Polsce muzeum PGR.
p
SYLWIA CZUBKOWSKA: Cały naród śmiał się z pegeerowców, że są nierobami, pijakami i analfabetami, którzy na przyjazdy oficjeli z partii malują trawę.
EWELINA SZPAK*: Rzeczywiście, pracowników PGR-ów wyśmiewano, że są niewykształceni, prości. Ale za to władza dbała o nich. Dostawali mieszkanie w zasadzie za darmo, mieli urlopy, premie i dodatkowo jeszcze deputaty, czyli świadczenia w naturze. I to właśnie te otrzymywane za darmo pół litra mleka czy ziemniaki dawni pracownicy PGR-ów wspominają z największą nostalgią. Z większą myślą może tylko o spotkaniach z sekretarzami partii czy organizowanych specjalnie dla nich występach artystycznych.
Czyli wbrew naszym wyobrażeniom to była całkiem niezła praca?
Wiele zależało od tego, w którym momencie pracowało się w PGR-ze. W latach 50. było ciężko, wiele osób było tam kierowanych do pracy przymusowej. Wtedy też PGR-y miały najgorszą opinię. Nawet w "Trybunie Ludu" pisano o pijaństwie i złodziejstwie, jakie w nich panowały. Zmieniło się to w latach 70. Propaganda gierkowska hołubiła PGR-y, bo idealnie pasowały do modnej wówczas gigantomanii.
*Ewelina Szpak, historyk, autorka książki "Między osiedlem a zagrodą. Życie codzienne mieszkańców PGR-ów"