Jemioła

Oboje mieszkaliśmy w tej samej podwarszawskiej miejscowości. Ona była starsza ode mnie 3 lata. Znaliśmy się tylko z widzenia. Ale jak to w małych miasteczkach, wszyscy prawie się znają, jak nie osobiście to przynajmniej wzrokowo. Jako nastolatki zorganizowaliśmy się i w większym gronie w maju pojechaliśmy do Zakopanego. Patrzę na stacji - jest, ona jest!

Reklama

Już w pociągu, zwanym ”Rzeźnią” kombinowałem jak usiąść blisko niej. Udało mi się. Na kwaterze w Zakopanem robiłem wszystko, aby zwrócić choć na chwilę jej uwagę. Przeciągałem śniadania, wszyscy już zjedli i poszli do swoich pokoi, a ja zostawałem z nią w kuchni sam na sam. Tak samo z spacerami w grupie. A to but mnie uciskał, a to źle stanąłem, robiłem wszystko, aby iść na końcu grupy, obok niej.

Oczywiście pozostali zauważyli o co chodzi i zostaliśmy okrzyknięci parą. Po powrocie do domu nasz kontakt się nie urwał, a wręcz przeciwnie, nasze spotkania nasiliły się. Były spacery i wyjazdy rowerowe. Zabierałem ją, a w plecaku miałem radiomagnetofon Grundig (to był na tamte lata prawdziwy hit). I na polance, wśród mleczy rozmawialiśmy i pierwszy raz pocałowaliśmy się. A w tle grały Róże Europy, Jedwab, Marek Grechuta.

Reklama

To była moja pierwsza dziewczyna. Byłem dumny chodząc z nią za rękę po mieście. Jest taki przesąd, że para całująca się w Wigilię pod jemiołą pobierze się. Już od listopada szukałem dużego drzewa z dużą ilością jemioły. Znalazłem je w połowie drogi między naszymi domami. Po wieczerzy wigilijnej byliśmy umówieni na spacer. Ale rodzicom każde z nas powiedziało, że idzie na pasterkę. Oboje czuliśmy, że się coś niesamowitego wydarzy. Mimo mroźnej nocy trzymaliśmy się za ręce. Na miejscu, pod jemiołą, była masa buziaków.

I mogę zaświadczyć, że przesąd o pocałunkach pod jemiołą sprawdza się. Po 1,5 roku wzięliśmy ślub. Mamy 2 synów. Trzy miesiące temu urodziła się długo oczekiwana córeczka Ania. Teraz jej śpiewam repertuar Róż Europy, Perfectu i obowiązkowo piosenkę Czerwonych Gitar - ”Anna Maria”.

Ilekroć przejeżdżam koło ”naszego” drzewa, tylekroć przypomina mi się ta historia. Dziękuję Ci Agnieszko za to, że mieliśmy takie młodzieńcze zrywy serca, że nie było czasu na nudę. W latach 90-tych nie było telefonów, internetu, e-maili, a komunikacja międzyludzka była dużo prostsza niż przy obecnej technice. Nauczyliśmy się rozmawiać, słuchać. Kochać.

Zbigniew Kurządkowski