Historia Marleny Ptak jest bardzo dramatyczna. W 2002 roku, tuż po tym jak urodziła syna, lekarze stwierdzili u niej stwardnienie rozsiane. Choroba czyniła błyskawiczne postępy, a przykuta do wózka i coraz bardziej niedołężna kobieta zaczęła myśleć o śmierci. ”Wpisała w internetową wyszukiwarkę słowo ”eutanazja” i tak trafiła na moją stronę. Zgodziłem się zamieścić jej apel” - mówi Radomir Andrzejczak.
Marlena Ptak napisała w nim, że od żadnej instytucji nie dostała pomocy, a z powodu choroby musiała swojej matce przekazać prawa rodzicielskie nad sześcioletnim synem. ”Zdaję sobie sprawę, że znaczna część Polaków jest przeciwna wprowadzeniu eutanazji w Polsce. Nie rozumiem jedynie, jakim prawem zabraniacie mi uwolnić się od codziennego cierpienia. Nie macie pojęcia, jak wygląda moje życie, co czuję, jaki ból sprawia mi każdy kolejny dzień. Nie myślcie jedynie o sobie, zapomnijcie o ideałach, pozwólcie mi na zakończenie męki” - błaga zrozpaczona kobieta.
Jak opowiada Radomir Andrzejczak, do chorej natychmiast odezwało się kilka osób, które zaoferowały pomoc, również finansową. ”Ja tylko chcę, żeby tacy ludzie się ujawniali, chcę udowodnić, że nie są to tylko pojedyncze przypadki” tłumaczy.
Młody mężczyzna podkreśla, że sam chciałby móc w takiej sytuacji zadecydować o swoim dalszym życiu. ”Nie chciałbym wegetować przez resztę życia, chciałbym móc wybrać śmierć”
- mówi.
Jego zdaniem sprawę mogłyby rozwiązać dobrowolne deklaracje o woli poddania się eutanazji podpisywane jeszcze ”za normalnego życia”. Nieuleczalnie chory człowiek po upływie jakiegoś okresu musiałby podtrzymać wcześniejszą decyzję, aby można było przerwać zabiegi podtrzymujące życie. ”Każdy mógłby zgodnie z własnym sumieniem zadecydować, czy w razie choroby chce żyć, czy woli zakończyć mękę” - mówi Andrzejczak. Pod jego apelem podpisało się do tej pory 300 osób.