Szanowny Panie Premierze,

Kilka tygodni temu definitywnie zamknął pan dyskusję o eutanazji. Pana rzecznik tłumaczył wtedy, że chodziło panu nie tyle o samą eutanazję, co o pomaganie ludziom, którzy znaleźli się w tak trudnej sytuacji, iż jedynym wyjściem wydaje im się śmierć. Proszę więc teraz Pana, by dotrzymał Pan tej obietnicy. Rozmawiajmy, jak pomóc tym wszystkim nieuleczalnie chorym, których zawiódł niesprawny system opieki społecznej w Polsce.

Reklama

W naszym kraju są takich ludzi tysiące. My sami opisywaliśmy w „Dzienniku” wiele dramatycznych historii. O swojej bezsilności opowiadał nam całkowicie sparaliżowany Janusz Świtaj, który przeklinał urzędników odmawiających mu pomocy i przerzucających cały ciężar opieki na starzejących się i schorowanych rodziców. I dopiero wniosek do sądu o eutanazję sprawił, że opieka społeczna zaczęła się interesować jego losem.

Zapewne pamięta Pan, Panie Premierze, tragedię Barbary Jackiewicz, która publicznie zaapelowała o eutanazję dla nieuleczalnie chorego syna. Ze łzami w oczach powtarzała, że z dnia na dzień traci siły i boi się, że kiedy jej zabraknie, Krzysztofem nie będzie się miał kto zająć. Jak zrozpaczona i samotna musi być matka, która codziennie głaszcze syna czule po głowie i równocześnie prosi, by pozwolono mu umrzeć? Nie zrobiłaby tego, gdyby ktoś jej pomógł: wysłał do opieki nad chorym pielęgniarkę środowiskową albo dał zasiłek na wynajęcie prywatnej. Tymczasem pani Jackiewicz musiała sobie ze swoim nieszczęściem radzić całkiem sama.

I wreszcie historia chorej na stwardnienie rozsiane Marleny Ptak, która nawet nie ukrywa, że mówi o śmierci, ale tak naprawdę błaga o pomoc. Bo ta, którą do tej pory dostała od państwa, nie uchroniła jej od nędzy i powolnego umierania w slumsach z socjalnego przydziału.

Panie Premierze, nie łudźmy się, że na tej trójce wyczerpuje się lista ludzi, których zawiodło państwo polskie. Nie dalej jak wczoraj dostaliśmy do redakcji list od matki, która płacze, że jej syn od kilku miesięcy leży w śpiączce, a rodzina powoli stacza się w otchłań desperacji. „Nie mamy znikąd pomocy” – napisała zrozpaczona kobieta.

Apeluję więc do pana – rozmawiajmy o tym, jak takim ludziom pomóc. Nazwa tej rozmowy nie gra większej roli. Problem jest prawdziwy.