A familiada trwa - oj przydałby się ktoś na przyczepkę! Bo nepotyzm przypomina nieco rodzinną samopomoc z wiersza Tuwima o rzepce. Z tą jednak różnicą, że odnosi się do życia publicznego - państwowych, samorządowych i publicznych posad oraz stanowisk. Każdy, kto doszedł w życiu do czegoś choćby z minimalną pomocą rodziny, może sobie wyobrazić, jak wielką siłą dysponuje ojciec, mama, brat lub wuj z mandatem posła w ręku czy ministerialną teką pod pachą.
Z PRL-owskim rodowodem
Od nepotyzmu nie był wolny PRL, choć wtedy - bez wolnych mediów i prawdziwej opinii publicznej - sprawy te nie miały szans na oficjalne napiętnowanie i potępienie. Chyba że były przedmiotem partyjnych rozrachunków. A przecież z możliwości, jakie dawały wysokie partyjne funkcje, a nawet sama przynależność do PZPR lub ZSL, stanowiska w państwowych zakładach pracy czy na uczelniach, korzystało bardzo wielu. Ci, którzy stali poza układem, z zazdrością patrzyli, z jak można sobie i swoim bliskim ułatwić życie w ówczesnym systemie.
Służby mundurowe PRL, ze względu na liczne przywileje materialne i możliwość szybkiego awansu społecznego, funkcjonowały w - można powiedzieć - niemal odrębnym i lepszym świecie niż ten, w jakim żyli zwykli obywatele tamtego państwa.
"Bardzo częstym zjawiskiem było zatrudnianie niemal całych rodzin w MSW czy wojsku. Dziadek był w UB albo milicji, syn w SB, a żona w wojsku na jakimś stanowisku w administracji lub odwrotnie. Dzieci podążały śladem rodziców" - mówi prof. Andrzej Zybertowicz. "Ich ojcowie często pracowali w tym samym resorcie, byli milicjantami, klawiszami, siedzieli gdzieś w aparacie. W tych służbach nepotyzm tworzył najsilniejszy mechanizm odnawiania kadry" - tłumaczył w jednym z wywiadów Piotr Niemczyk, były pracownik zarządu wywiadu UOP.
Z pewnością po przełomie ustrojowym zależności rodzinne w służbach mundurowych uległy pewnemu osłabieniu, ale przykłady można by z pewnością mnożyć. Do dziś tylko niewielka część z nich jest od czasu do czasu ujawniana przez media. I to najczęściej wówczas, gdy dotyczy wysokich rangą policjantów, a szczególnie, gdy brane są pod uwagę ich awanse służbowe. W 2004 r. tygodnik "Wprost" donosił, że komendant wojewódzki policji w Szczecinie generał Andrzej Gorgiel, jednocześnie kandydat na nowego zastępcę komendanta głównego, zatrudnił swoją żonę, z zawodu pielęgniarkę, w wydziale ochrony informacji niejawnych. Żona generała została tam zatrudniona, mimo że nie miała niezbędnego do podjęcia tej pracy tzw. certyfikatu bezpieczeństwa. "Czy zatrudnia pan swoją rodzinę?" - takie pytanie przed trzema laty zadał swoim podwładnym komendant stołeczny policji. Okazało się, że spośród 140 osób zajmujących kierownicze stanowiska 30 dało pracę swoim bliskim. Wśród nich był sam komendant i jego zastępca. Ale od nepotyzmu nie chronią nawet oficjalnie rozpisane konkursy. Trzy lata temu w konkursie na stanowisko inspektora zwyciężył... syn zastępcy komendantki stołecznego komisariatu policji przy ul. Grenadierów. Po interwencji mediów syn zrezygnował z pracy, a pani komendant poprosiła o wcześniejszą emeryturę.
Problem nepotyzmu dotyczy również korporacji prawniczej, lekarzy, a także szkolnictwa, w tym wyższych uczelni. Przed rokiem okazało się, że prof. Andrzej Dyszak z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy był promotorem pracy magisterskiej swojej córki, która przez trzy lata studiowała filologię polską zaocznie. Jednak na czwartym roku przeniosła się na studia dzienne, a na koniec studiów na promotora pracy wybrała własnego tatę. Sama nie widziała w tym niczego niestosownego. Niedługo po obronie dyplomu córka profesora dostała pracę w uczelnianym wydawnictwie. "Zgłosiłam się do pani kanclerz, złożyłam CV i dostałam pracę. Ojciec mi w tym nie pomagał" - tłumaczyła.
Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego, liczy na to, że nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym wyeliminuje zatrudnianie przez pracowników uczelni osób bezpośrednio z nimi spokrewnionych. "Nie będzie mógł powstać stosunek podległości służbowej między małżonkami oraz osobami pozostającymi ze sobą w stosunku pokrewieństwa do II stopnia włącznie lub powinowactwa pierwszego stopnia oraz stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli" - wyjaśniała, przedstawiając założenia projektu.
Jak się okazuje, problem dotyczy nie tylko uczelni wyższych, ale nawet przedszkoli. Przed pięcioma laty na trop nepotyzmu w bydgoskiej oświacie wpadł pełnomocnik prezydenta do spraw zwalczania korupcji. Po analizie oświadczeń złożonych przez dyrektorów szkół i przedszkoli okazało się, że w piętnastu przypadkach członkowie rodzin dyrektorów pracują jako konserwatorzy, woźni i dozorcy. Ale od kogo mają się uczyć dzieci, skoro na pierwsze w historii województwa mazowieckiego obrady sejmiku młodzieżowego dorośli radni delegowali swoich krewnych? Wśród nich znalazła się Katarzyna Struzik, córka marszałka Struzika. Samoobronę reprezentowali Marcin Święcki, syn radnej Agaty Święckiej, i Radosław Rzewuski, syn kuzyna Zbigniewa Rzewuskiego.
Znaczącym przykładem wytropionego i napiętnowanego w latach 90. nepotyzmu jest przypadek byłego wojewody gorzowskiego Wacława Niewiarowskiego. Gdy ten był ministrem handlu i przemysłu w rządzie Suchockiej, jednocześnie zasiadał w radzie nadzorczej Cenzinu znanego z handlu bronią. Firma ta sfinansowała działalność spółki TAAK, która przejęła od gorzowskiego Stilonu budynek nieczynnej stołówki i urządziła w nim supermarket. Dlaczego państwowa firma specjalizująca się w handlu bronią zainwestowała w supermarket w Gorzowie? Bo prezesem spółki TAAK był zięć ministra Niewiarowskiego.
"Dochodziły do nas różne sygnały dotyczące wspierania przez ministra członków jego rodziny" - tłumaczył na łamach "Gazety Wyborczej" Tadeusz Syryjczyk, podkreślając, że szef SLCh Artur Balazs, partii, której członkiem był Niewiarowski, ręczył za ministra, a w ówczesnych warunkach odwołanie go oznaczałoby rozpad koalicji i upadek rządu.
"Nie sądziliśmy, że są to zarzuty poważne. Wówczas niemal wszyscy politycy byli pod ostrzałem prasy i trudno było odróżnić pomówienia od konkretów" - wyjaśniał po latach Balazs. Tymczasem sam zainteresowany niczemu nie zaprzeczał, a podjęte decyzje tłumaczył "troską o rozwój województwa gorzowskiego".
Familiada na lewicy
W 1999 r., gdy SLD i PSL próbowały odwołać ówczesnego ministra zdrowia Wojciecha Maksymowicza, wnioskodawcy wołali do ministra, że w nowo utworzonych kasach chorych szerzą się "nepotyzm i kliki". Na jednej z konwencji SLD pewny siebie w marszu po władzę Leszek Miller o szerzenie nepotyzmu oskarżał rząd Jerzego Buzka. Jednak pokusa budowania własnych układów i układzików w partii mającej ogromne możliwości i poparcie społeczne, a taką był wówczas SLD, była ogromna. Media dość szybko ujawniały pomysłowość działaczy lewicy w budowaniu familijnych układów.
"Czemu wbijacie nam sztylet w plecy?" - pisała w 2001 r. do tygodnika "Nie" poirytowana działaczka kujawsko-pomorskiego SLD, gdy pismo odsłoniło skalę nepotyzmu z udziałem działaczy tamtejszej lewicy. Żona Mariana Żenkiewicza, senatora SLD z Torunia, została dyrektorem departamentu zdrowia i polityki społecznej urzędu marszałkowskiego, żona posła Zenona Kufla z Grudziądza z pielęgniarki przeobraziła się w wiceprezydenta miasta. W regionalnej kasie chorych posady otrzymali również mąż posłanki Barbary Hyli-Makowskiej i żona prezydenta Bydgoszczy Urszula Jasiakiewicz. Z kolei mąż senator Doroty Kempki objął funkcję w radzie nadzorczej jednej ze spółek komunalnych w Bydgoszczy, a syn senatora SLD Ryszarda Jarzembowskiego dostał pracę w urzędzie miejskim we Włocławku.
"W posądzeniach nas o nepotyzm posunięto się zdecydowanie za daleko" - narzekał Jerzy Wenderlich. W 2003 r. grupa działaczy i sympatyków SLD napisała do ówczesnego premiera Leszka Millera list ze skargą na prezesów PKN Orlen, że usuwają z koncernu ludzi SLD. Jednocześnie firma przytulała do siebie bliskich ważnych osób w państwie. W jednej ze spółek zależnych od Orlenu pracę dostała np. Małgorzata Siemiątkowska, z zawodu dentystka, jednocześnie żona posła SLD oraz szefa Agencji Wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego. Doradcą wiceprezesa Orlenu został swego czasu brat premiera Belki Zbigniew. Cofając się do czasów rządów AWS, członkiem rady nadzorczej koncernu była m.in. Kalina Grześkowiak-Gracz, córka ówczesnej marszałek Senatu Alicji Grześkowiak. Prowadziła też biuro poselskie swojej matki i pracowała jako specjalista w kancelarii Senatu. Kiedy funkcję prezesa KGHM obejmował Stanisław Speczik, zarząd związany z AWS oskarżał o klientelizm polityczny, kumoterstwo i złodziejstwo. W 2006 r., podsumowując jego rządy w spółce, wytykano mu m.in. nepotyzm. Już 2002 r. zatrudniono w firmie 62 osoby, z czego 17 z rodzin prezesów lub najważniejszych menedżerów.
Jedną z najbardziej chyba znanych historii z nepotyzmem w tle była sprawa Piotra Szynalskiego, prywatnie męża ówczesnej posłanki SLD Joanny Szynalskiej, który kolejne stanowiska zdobywał dzięki układom w Sojuszu. Oprócz upartyjniania urzędów dbał też o rodzinę.
"Otaczam się ludźmi, których znam. Oni wiedzą, że wymagam od nich więcej i mogą sobie pozwolić na mniej" - tłumaczył na łamach "Gazety Wyborczej". Sam Szynalski pozwalał sobie na bardzo wiele. Już po wyborach w 2001 r. SLD wsadził go na fotel prezesa Energetyki Kaliskiej. A on nie przepuścił okazji, aby zatrudnić w niej dwóch byłych prezydentów Kalisza, działaczy SLD, paru dawnych kolegów z OHP oraz własnych krewnych. Wśród zatrudnionych był też dziennikarz "Trybuny" i zarazem mąż posłanki SLD Alicji Murynowicz. Etat w spółce dostała żona i jednocześnie posłanka SLD. Jednak po podpisaniu umowy natychmiast przeszła na urlop bezpłatny, aby móc wciąż posłować. Dyrektorem departamentu usług i inwestycji, a więc trzecią co do ważności osobą w firmie, uczynił własnego kuzyna Konrada Kustosza. Jak tłumaczył Szynalski, krewniak sprawdził się, na awans w pełni zasłużył i powiązania rodzinne nie miały tu żadnego znaczenia. Teściowej (nie wiadomo, czym się mu naraziła) przydzielił stanowisko skromnego referenta.
"To co, moja teściowa ma już nigdzie nie pracować?" - pytał wzburzony. Ostatecznie Szynalski został zwolniony pod koniec stycznia 2004 r. Zarzucano mu nepotyzm i zatrudnianie partyjnych kolegów z SLD. Sprawa trafiła do sądu i zakończyła się ugodą. Były dyrektor miał otrzymać z tego tytułu prawie 100 tysięcy złotych odszkodowania.
Bo wszyscy ludowcy to jedna rodzina
Historia Waldemara Pawlaka to tylko czubek góry lodowej. Przykłady nepotyzmu z udziałem PSL-owców i ich krewnych mnożą się. Do kwietnia 2001 r. brat ówczesnego senatora Struzika Jacek pełnił funkcję zastępcy dyrektora wydziału zdrowia w mazowieckim sejmiku. Później został ordynatorem wydziału laryngologii w płockim szpitalu wojewódzkim. Żona senatora Małgorzata piastowała funkcję dyrektora wydziału edukacji i kultury w powiecie płockim. "Czy pana brat i żona pełniliby swoje funkcje, gdyby pan nie odgrywał takiej roli w kasie, sejmiku i Stronnictwie?" - pytała jedna gazet. "To czysta spekulacja! Ja bym na pani miejscu zapytał o ich kompetencje. Niepokoiłbym się, gdyby mój brat był stolarzem, bo wtedy to byłby nepotyzm. (...) To prawda, oboje są aktywnymi członkami PSL, ale to wieloletnie tradycje rodzinne" - odpierał zarzuty dzisiejszy marszałek województwa mazowieckiego.
Kiedy po wyborach w 2001 r. Polską rządziła koalicja PSL-SLD, w podkarpackim oddziale Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa pracę otrzymała Ewa Bentkowska, pierwsza żona Witolda Bentkowskiego, brata ówczesnego prezesa agencji Aleksandra Bentkowskiego. Zastępcą kierownika Agencji w Nisku została została Anna Gołąb, siostra Krzysztofa Gołąba, asystenta prezesa Bentkowskiego. W oddziale lubelskim wicedyrektorem ds. SAPARD został historyk Krzysztof Podkański, syn Zdzisława Podkańskiego. Sam Aleksander Bentkowski w tym czasie kategorycznie podkreślał, że wszystkie stanowiska w Agencji obsadzone zostały przez fachowców w drodze konkursu i nikt nie zadawał kandydatom pytań o przynależność partyjną czy związkową.
Jak w 1999 r. donosił dziennik "Rzeczpospolita", do prac w... Najwyższej Izbie Kontroli przyjęte zostały cztery nowe pracownice. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Marlena Klawinowska i Aneta Brzostek okazały się córkami jednego z dyrektorów Izby Lecha Bylickiego. Zatrudnienie w najważniejszej instytucji kontrolnej w Polsce znalazła także synowa dyrektora Anna Bylicka i siostrzenica Ewa Michalska. By rodzinnej atmosfery w pracy nie tworzyły same panie, dołączył do nich również Grzegorz Brzostek, szwagier córki dyrektora, który został zatrudniony w warszawskiej delegaturze NIK.
"Jaki przepis zabrania, aby moje córki pracowały w instytucji zatrudniającej 1700 osób?" - pytał retorycznie dyrektor Bylicki. Jak podkreślał, sensację z całej sprawy robili ludzie wobec niego niechętni. A opowieści o tym, że poza rodziną zatrudniał również przyjaciółki żony lub córki, uznał za "zwykłe plotki i pomówienia".
"Nie badam drzew genealogicznych pracowników Najwyższej Izby Kontroli, więc trudno mi coś powiedzieć o powiązaniach rodzinnych" - odpierał dociekliwość dziennikarzy i posłów ówczesny prezes NIK Janusz Wojciechowski. Po kilku latach Grzegorz Wojciechowski, brat Janusza Wojciechowskiego, już wówczas wicemarszałka Sejmu, został szefem oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Rawie Mazowieckiej. Marszałek podkreślał, że nie udzielał bratu żadnej rekomendacji na to stanowisko, bo jego kandydatura została zgłoszona przez starostę rawskiego.
"Trudno ode mnie oczekiwać, bym szkodził przy zatrudnianiu brata" - tłumaczył Radiu Zet wicemarszałek Sejmu. I jak tu się dziwić rodzinnej solidarności i namawiać do tego, by brat brata pozbawiał porządnego zajęcia, a tym bardziej by ojcowie podkładali własnym dzieciom nogę w ustawieniu się? Czasami może to doprowadzić do kłopotów. Jedną z przyczyn politycznego upadku posła SLD Kazimierza Zarzyckiego była informacja, by nie obdzielał stanowiskami swoich partyjnych kolegów, ale zadbał o swoją rodzinę. Córka otrzymała więc pracę na dyrektorskim stanowisku w Poczcie Polskiej, a syn został wiceprezesem Górnośląskiej Agencji Przekształceń Przedsiębiorstw.
"To dobrze wykształcone i dorosłe osoby. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby im w życiu przeszkadzać" - odpierał zarzuty poseł lewicy.
Po ostatnich wyborach rodziny ludowców przypuściły szturm na państwowe funkcje i stanowiska. Oczywiście głównym obszarem zainteresowań ludowców stała się KRUS. Zanim doszło do dymisji prezesa Kasy Ryszarda Kwaśnickiego, działacza PSL, główną kadrową w firmie została szwagierka ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Zamojskie Zakłady Zbożowe zatrudniły Adama Kalinowskiego, brata wicemarszałka Sejmu, a w spółce zbożowej Elewarr zatrudniono Dariusza Żelichowskiego, syna szefa klubu parlamentarnego PSL, a także brata posła Eugeniusza Kłopotka. Igor Strąk, syna Michała, kieruje sekretariatem wicepremiera Waldemara Pawlaka. Świetną posadę w zarządzie Ciechu ma również Marcin Dobrzański, syn byłego szefa MON i polityka PSL.
Swego czasu w liście do Waldemara Pawlaka działacze śląskiego PSL poskarżyli się nepotyzm swego lidera Mariana Ormańca, wicemarszałka województwa śląskiego. Zarzucili mu, że jego krewny, także członek PSL, jest wiceprezesem Funduszu Górnośląskiego, w którym ponad 90 proc. akcji należy do samorządu województwa. - Jest kompetentny, wygrał konkurs. Nie można na tę sprawę patrzeć przez pryzmat rodziny - tłumaczył Ormaniec.
Socjobiolog Edward O. Wilson w wywiadzie udzielonym Maciejowi Nowickiemu, który ukazał się w "Europie", przyznał, że "gdyby ludzie byli bezwzględnie altruistyczni, gdyby byli absolutnie wierni swoim rodzinom i plemionom, nasza historia byłaby przede wszystkim historią rasizmu i nepotyzmu". Jednak - jak twierdzi - ludzie na szczęście posiadają ograniczoną zdolność respektowania umów połączoną ze sporą dawką optymistycznego cynizmu. Całe szczęście. Liczmy więc na to, że poczucie "optymistycznego cynizmu" nie będzie opuszczało również polityków.