Magdalena Janczewska: Niedawno zwolnił pan w swojej firmie kilkanaście osób. Dlaczego?Tomasz*: Oczywiście z powodu światowego kryzysu gospodarczego (śmiech).

Czy pana firma ma teraz mniejsze przychody?
Z pewnością mniejsze, niż prognozowaliśmy na ten rok. Wprawdzie w porównaniu z innymi moja branża w związku ze złą koniunkturą ponosi stosunkowo najmniejsze straty, ale gospodarka to system naczyń połączonych. Jeśli jakiś przedsiębiorca musi zaciskać pasa, to automatycznie kupuje mniej naszych produktów. Kryzys w mniejszym lub większym stopniu odbija się więc na wszystkich. Można więc uznać, że moje działania, mam na myśli zwolnienia, mają charakter profilaktyczny.

Reklama

To znaczy, że zwalniając ludzi, ratuje pan firmę i minimalizuje straty?
Nie, ja w ten sposób maksymalizuję zysk. Wiem, że może to zabrzmieć cynicznie, ale firma to nie jest organizacja charytatywna i kółko wzajemnej adoracji. Firma ma przynosić pieniądze. Oczywiście mogłem - jak to robi wielu innych przedsiębiorców - obniżyć wszystkim wynagrodzenia. Wiem, że ludzie by się na to zgodzili, bo bardzo zależy im na utrzymaniu pracy. Ale ja, korzystając z kryzysu, postanowiłem pozbyć się tych pracowników, do których miałem zastrzeżenia. Wolę mieć w firmie zadowolonych pracowników, którzy będą nadal nieźle zarabiali i docenią, że uznałem ich za potrzebnych.

Zadowolonych, ale do czasu. Przecież to oni będą musieli wykonywać obowiązki zwolnionych kolegów...
Niekoniecznie. Kryzys stał się dobrym momentem, aby wprowadzić pewne zmiany w organizacji pracy, z którymi nosiłem się od dłuższego czasu. Wszystko złe, co mówi się o polskiej wydajności pracy, to prawda. W porównaniu z krajami Europy Zachodniej Polacy pracują dłużej, ale są znacznie mniej efektywni. A klimat paniki na rynku, który w dużym stopniu jest zresztą wywoływany przez media straszące kryzysem, bardzo sprzyja zmianom.

Reklama

Dlaczego?
Bo ludzie panicznie boją się o swoje miejsca pracy. Wiedzą, że teraz nikt nie czeka na nich z otwartymi rękoma, dlatego zgodzą się na różne zmiany, np. żeby pracować dłużej. Jeszcze rok temu było nie do pomyślenia, żebym mógł obciąć premię czy kogoś zwolnić. Od razu wśród pracowników zacząłby się ferment, a być może niektórzy zaczęliby wręcz szukać innego miejsca pracy albo mniej przykładać się do swoich obowiązków.

Nie są lojalni wobec pana i firmy?
Dobre zarządzanie firmą oczywiście polega na budowaniu lojalności podwładnych, ale nie mam złudzeń, że gdyby rok temu któremuś z nich zaproponowano większe pieniądze, odszedłby bez mrugnięcia okiem. I nie miałbym do niego żalu, bo „business is business”. Nikt jakoś nie roztkliwia się nad pracodawcą, któremu ktoś podkupił pracownika albo wręcz kilku, więc nie może zrealizować jakiegoś kontraktu albo musi szukać na gwałt zastępstwa. Wszyscy wtedy sobie myślą: dobrze ten Kowalski zrobił, w nowej pracy będzie mu lepiej, jego rodzinę będzie stać na więcej, kupi sobie lepsze auto. Ale bardzo chętnie wszyscy wieszają psy na złym szefie wyzyskiwaczu.

Ale tu chodzi o zwykłą uczciwość. Przecież to zupełnie co innego, gdy zwalnia pan kogoś po to, aby mieć większy zysk, a co innego, gdy mydli pan ludziom oczy kryzysem.
Nie czuję się z tego powodu winny. Uważam wręcz, że postępuję humanitarnie, bo taki zwolniony pracownik będzie mógł powiedzieć rodzinie i bliskim, że zwolniono go przez kryzys, a nie dlatego, że marnie pracował. Myślę, że on naprawdę dzięki temu będzie się lepiej czuł i łatwiej to wszystko zniesie.

Reklama

Jak przeprowadził pan zwolnienia w swojej firmie?
Zupełnie inaczej, niż wynika z mitycznych opowieści o dużych firmach. Słyszałem nawet o wręczaniu wypowiedzenia w obecności ochroniarzy, którzy od razu pomagają delikwentowi spakować się i konfiskują mu komputer, zabierają karty dostępu. Wszystko oczywiście z zaskoczenia. To są jakieś bzdury. W szanującej się firmie, której zależy na dobrym wizerunku, zwolnienia odbywają się z zachowaniem wszelkich cywilizowanych standardów.

Czyli jak?
Ja zacząłem od spotkania z pracownikami i wytłumaczyłem im, że niestety kryzys zmusza nas do redukcji zatrudnienia. Zapewniłem wszystkich, że jestem dumny z zespołu, który stworzyliśmy, ale zwolnienia to niestety smutna konieczność. Potem zaprosiłem do siebie szefów poszczególnych działów i wyjaśniłem im, ile osób zwalniamy i kogo ja wytypowałem. Oczywiście nie wybierałem ludzi pochopnie, ale na podstawie dość długiej analizy ich pracy i przydatności w przedsiębiorstwie. Szefom działów dałem też możliwość współdecydowania o tym, z kim chcą się pożegnać. W ten sposób powstała ostateczna lista osób, których się pozbędziemy. Zwalnianym informację przekazywali bezpośredni przełożeni. Oczywiście wszyscy dostali odprawę. Rozstawaliśmy się kulturalnie, w przyjacielskiej atmosferze. Raz byłem nawet na imprezie pożegnalnej takiej osoby.

Nikt nie kwestionował pana decyzji?
Oficjalnie nikt. Nie dotarły do mnie też żadne plotki. Bo kryzys to idealne słowo wytrych. Ludzie po prostu przestali się zastanawiać, czy naprawdę dotyka ich kryzys. Oni uznali to za pewnik.

Skoro uważa pan, że wszystko jest OK, to dlaczego chce pan pozostać anonimowy?
To chyba oczywiste, nie jestem samobójcą. Z pewnością wiele osób by mnie potępiło, a moja wiarygodność z pewnością doznałaby uszczerbku.

*Tomasz ma 44 lata, jest dyrektorem zarządzającym dużej firmy z branży FMCG, czyli produktów łatwozbywalnych