p

Mario Vargas Llosa*

Wojna niczego nie rozwiąże

Ignorowanie szczegółów bardzo ułatwia osądzanie człowieka, analizę sytuacji politycznej, problemu społecznego, zjawiska kulturowego; pozwala na wyrażanie osobistych sympatii i fobii bez ograniczeń i wyrzutów sumienia. Jest jednak także najlepszym sposobem zastąpienia idei stereotypami, racjonalnego poznania namiętnościami oraz doprowadzenia do tragicznego niezrozumienia świata, w którym żyjemy. Istnieją konflikty, które ze względu na przemoc i antagonizmy, jakie wyzwalają, prawie nieuchronnie prowadzą osoby w nie zaangażowane do pomijania szczegółów w celu łatwiejszego przekonania do swojej tezy i, przede wszystkim, zniszczenia przeciwnika. Chciałbym zilustrować to, co mam do powiedzenia, osobistym przykładem. Instytut Wolności zorganizował niedawno w Madrycie spotkanie intelektualistów żydowskich i arabskich, na którym dziennikarz Gideon Levy, mocno krytyczny wobec rządu swojego kraju, powiedział, że walczył przeciw okupacji Cisjordanii, ponieważ nie chciał wstydzić się bycia Izraelczykiem. Zamykając spotkanie powiedziałem ze swej strony, parafrazując Levy'ego, że moja krytyka polityki prowadzonej wobec Palestyńczyków przez dwa ostatnie izraelskie rządy wynikała z tego, że nie chciałem się wstydzić bycia przyjacielem Izraela. Dwa dni później w dzienniku "Haaretz" ukazał się artykuł o madryckim spotkaniu napisany przez samego Gideona Levy'ego, dość dokładny, ale opatrzony tytułem, który, zmieniając jeden szczegół, wkładał mi w usta coś, czego nie chciałem powiedzieć: "Vargas Llosa wstydzi się, że jest przyjacielem Izraela". Gazeta otrzymała od oburzonych czytelników 199 listów, które opublikowała w internecie. Przejrzałem je w pewnym osłupieniu, mimo że potwierdzają jedynie to, co od momentu, w którym czterdzieści lat temu zacząłem samodzielnie myśleć o polityce, wiem aż za dobrze: łatwo jest dyskredytować, wyśmiewać i przeinaczać wypowiedzi kogoś, kto nie zgadza się lub wydaje się nie zgadzać z naszymi dogmatycznymi przekonaniami. Ciekawe, że prawie we wszystkich listach jestem nazywany "komunistą", "lewakiem", "castrystą", "drugim Saramago", "antysemitą". W jednym, najbardziej oryginalnym, pada pytanie: "Czegóż można się spodziewać po kimś, kto prowadza się ze znaną stalinowską aktorką Aitaną Sánchez-Gijón i pisze dla >>El País<<", najbardziej lewicowej gazety w całej Europie?". Dobrze, dobrze. Moi krytycy zdają się nie podejrzewać, że o wiele częściej jestem oskarżany - w Hiszpanii i w Ameryce Łacińskiej - o bycie neokonserwatystą, ultraliberałem, poplecznikiem USA itd. - dlatego że atakuję Fidela Castro i Hugo Cháveza oraz dlatego że często krytykuję faryzeizm i oportunizm lewicowych intelektualistów. W rzeczywistości jestem - lub raczej staram się być - lojalnym przyjacielem Izraela. Wiele razy pisałem, że pierwsza wizyta w tym kraju - ponad trzydzieści lat temu - była jednym z najbardziej emocjonujących doświadczeń w moim życiu oraz że w dalszym ciągu uważam, iż zbudowanie w środku pustyni nowoczesnego i demokratycznego państwa zamieszkanego przez ludzi wychowanych w różnych kulturach, mówiących różnymi językami i pielęgnujących odmienne obyczaje, państwa zdolnego przetrwać mimo otoczenia przez nieprzyjaciół, było osiągnięciem niezwykłym, wymagającym wielkiego idealizmu i poświęcenia. Może ono być wzorem dla krajów takich jak mój czy inne kraje latynoskie lub afrykańskie, które mimo o wiele większych niż Izrael zasobów do tej pory nie zdołały wydźwignąć się z zacofania. To prawda, że w ciągu swej niedługiej historii Izrael otrzymał wiele pomocy z zewnątrz. Lecz czy nie otrzymało jej także wiele innych krajów, które jej nie wykorzystały, zmarnowały ją, lub po prostu rozgrabiły? Według mnie prawo Izraela do istnienia nie wynika z Biblii ani z historii, która została przerwana tysiące lat temu. To prawo opiera się na fakcie założenia nowoczesnego Izraela przez pionierów i uchodźców, którzy walcząc o przetrwanie udowodnili, że to nie reguły historii kształtują ludzi, lecz ludzie swoją wolą i swoimi marzeniami wyznaczają kierunek historii. Żaden kraj nie istniał tam, w tej nędznej prowincji imperium osmańskiego, zanim nie powstał Izrael, którego istnienie zostało później uprawomocnione przez ONZ oraz uznane przez większość państw świata. Izrael, by mieć bezpieczną przyszłość i stać się w końcu krajem "normalnym", akceptowanym przez sąsiadów, musi znaleźć sposób współżycia z Palestyńczykami. To przeciw temu współżyciu działa okupacja Cisjordanii, która przeciąga się w nieskończoność i która zmieniła Izrael w kraj kolonialny, w niewysłowiony sposób psując jego stosunki z Palestyńczykami. Warunki, w jakich ci ostatni żyli w Gazie i w dalszym ciągu żyją na terytoriach okupowanych, przede wszystkim w obozach dla uchodźców, są nie do zaakceptowania, niegodne kraju cywilizowanego i demokratycznego. Podkreślam to, bo widziałem to wszystko na własne oczy. My, przyjaciele Izraela, mamy obowiązek mówić o tym głośno i krytykować ludzi, którzy nim rządzą, za stosowanie na tych terytoriach polityki zastraszania, nagonki i presji, która urąga elementarnym pojęciom człowieczeństwa i moralności. Mamy też obowiązek potępiać niewspółmierne reakcje na akty terroryzmu, takie jak obecna operacja militarna. W żadnym wypadku nie chcę usprawiedliwiać terrorystów z Hamasu, Islamskiego Dżihadu czy innych zbrojnych ugrupowań. Trzeba jednak przyznać, że za tymi brutalnymi i niemającymi żadnego usprawiedliwienia kryminalnymi działaniami - samobójczymi atakami bombowymi, zamachami na ludność cywilną, porwaniami itp. - stoi zdesperowany naród, którego desperacja rośnie i sprawia, że coraz mniejszy posłuch mają ludzie umiarkowani i rozsądni, a coraz większy fanatycy. Ta sama desperacja prowadzi do przekonania, że konflikt rozwiązać można z pomocą karabinów i bomb, a nie przy stole negocjacyjnym. Moralna i polityczna przewaga Izraela nad jego bliskowschodnimi nieprzyjaciółmi jest starsza niż przewaga dział i samolotów jego ultranowoczesnej armii. Ze względu na swoją niezwykłą siłę Izrael zaczyna jednak tę moralną i polityczną przewagę tracić - co często zdarza się państwom aroganckim - i to skłania niektórych jego przywódców do wiary, że konflikt z Palestyńczykami można rozwiązać, dyktując po prostu swoje warunki. Tak myślał Ariel Szaron. Jest to naiwność, która jedynie przedłuży w nieskończoność wojnę i cierpienie całego regionu. Mój izraelski przyjaciel David Mandel (może, skoro sprzedałem się Palestyńczykom, powinienem napisać "były przyjaciel"?) żąda w liście otwartym, bym zwrócił Nagrodę Jerozolimską, którą otrzymałem w roku 1995. Chodzi o nagrodę raczej symboliczną, ale napełniającą mnie dumą. Nie zrezygnuję z tej nagrody, ponieważ, choć David nie może tego zrozumieć, to, co robię i co piszę o Izraelu, nie ma innego celu niż utrzymanie możliwości bycia dumnym z tego pięknego wyróżnienia, które zostało mi przyznane za moje oddanie sprawie wolności i demokracji. Moje poparcie dla Izraela jest dla mnie nierozerwalnie związane z tym oddaniem - tak samo jak dla wielu Izraelczyków, którzy w sposób bez wątpienia bardziej radykalny niż ja krytykują politykę izraelskiego rządu wobec Palestyńczyków i proponują rozmaite alternatywne działania. To prawda, że reprezentują oni mniejszość, są szczegółem tak bardzo pogardzanym przez zwolenników prawd dogmatycznych. Nie wiem nawet, czy zgadzam się ze wszystkimi poglądami wysuwanymi przez członków tej mniejszości. Prawdopodobnie nie. Myślę na przykład, że syjonizm ma pewne racje, których nie można odrzucić w sposób abstrakcyjny, w oderwaniu od konkretnego kontekstu historycznego. Jednak to, że oni i wielu innych takich jak oni płyną pod prąd i są zdolni przeciwstawiać się w tak stanowczy sposób temu, co wydaje im się polityką błędną, kontrproduktywną i brutalną, i że mogą robić to, nie narażając się na prześladowania, więzienie, likwidację (jak miało to miejsce we wszystkich innych krajach regionu), jest jedną z rzeczy, która utrzymuje moją wiarę, że zmiana w Izraelu jest możliwa, że można wrócić do negocjacji, że można osiągnąć rozsądną zgodę, która położy kres temu nieskończonemu rozlewowi krwi.

Reklama

Mario Vargas Llosa

© El País

przeł. Krzysztof Iszkowski

Reklama

p

*Mario Vargas Llosa, ur. 1936. Peruwiański pisarz i eseista. Opublikował m.in. powieści: "Miasto i psy", "Ciotka Julia i skryba", "Wojna końca świata" (wszystkie ukazały się po polsku). Założyciel Instytutu Wolności w Madrycie i propagator idei liberalnej gospodarki. W latach 90. kandydował na prezydenta Peru. W "Europie" nr 28 z 13 października 2004 roku opublikowaliśmy jego tekst "Liberał Złotego Wieku"