Do dyspozycji posłów są jednoosobowe saloniki z łazienką i telewizorem, skaczący na każde zawołanie "wybrańca narodu" personel oraz najbardziej skomplikowane badania i zabiegi na żądanie - pisze gazeta. Pacjent bez koneksji leży w kilkuosobowej sali, na badania musi czekać wieki, a szpitalne jedzenie najchętniej zastępuje posiłkami przynoszonymi przez rodzinę.
"Szacunki dotyczące kosztów utrzymania zwykłych pacjentów i parlamentarzystów są niestety wiarygodne. Parlament dopłaca klinice rządowej za leczenie ViP-ów" - przyznaje Wojciech Pawłowski, wieloletni dyrektor szpitala powiatowego w Przeworsku, w poprzedniej kadencji senator i wiceprzewodniczący senackiej komisji zdrowia. Jego zdaniem, tak duże dysproporcje w traktowaniu zwykłych pacjentów i wysokich urzędników są wysoce nieetyczne.
300-krotną różnicę wyliczyli żądający podwyżek płac lekarze z warszawskiego szpitala przy ul. Banacha. Jak twierdzą, opierali się na danych z budżetu państwa, Narodowego Funduszu Zdrowia i danych uzyskanych w Kancelarii Sejmu. Chcieli w ten sposób pokazać dysproporcje między warunkami leczenia zwykłego śmiertelnika a ludzi z politycznych elit.
"To skandal! Czy posłowie są innymi ludźmi jak my? Dlaczego z naszych podatków mamy płacić za luksusowe warunki leczenia garstki wybrańców?" - denerwuje się 20-letni Paweł Wilkos, od kilku dni leżący z uszkodzonym kręgosłupem na oddziale ortopedycznym jednego z rzeszowskich szpitali.
"Przecież to nieetyczne. Jak można tak wykorzystywać swoją funkcję? Niechby dali chociaż po sto złotych z tych dziewięciuset na innych pacjentów, to może warunki pobytu w szpitalach byłyby znacznie lepsze" - irytuje się Marzena Fleszar, koleżanka Pawła, odwiedzająca chorego kolegę w szpitalu.
"Uważam, że w pewnym stopniu z tego bierze się właśnie niezrozumienie przez rządzących problemów służby zdrowia. Z ekskluzywnego saloniku w rządowej klinice inaczej patrzy się na takie bolączki niż z łóżka na szpitalnym korytarzu" - dodaje doktor Wojciech Pawłowski.