p
Andrzej Nowak*
Sukcesy i porażki projektu odnowy
Interesom jakich grup społecznych miała służyć IV Rzeczpospolita, jakie grupy najsilniej poparły ten projekt i czy w świetle dotychczasowych wydarzeń był to trafny wybór z ich punktu widzenia?" Żeby odpowiedzieć na pytanie, jakiemu celowi (w świetle mojego odczytania wypowiedzi programowych przywódców PiS) miała służyć IV RP, trzeba przynajmniej na chwilę wziąć w nawias socjologię zawartą w sformułowaniu tego pytania przez redakcję "Europy". Nie tylko interesy się liczą, a świat, również polityczny, nie zamyka się w podziale na grupy społeczne, które między sobą rywalizują i o których głosy rywalizują politycy. Co zatem jest najważniejsze w założeniach idei IV RP? Oddajmy najpierw głos jej architektom. "W Polsce podziały polityczne idą przede wszystkim wzdłuż czy wokół stosunku do pewnych wartości - wartości symbolicznych, a nie w stosunku do interesów. [...] Oś podziału jest taka: stosunek do "Solidarności", do tradycji (np. AK), do aborcji" - to Jarosław Kaczyński pytany jesienią 1996 roku o koncepcję politycznej reprezentacji w Polsce. Ówczesny prezes schyłkowego PC marzył o powołaniu "partii, która byłaby w stanie prowadzić przez jakiś czas politykę polską w pewnym oderwaniu od bieżących interesów".
Osiem lat później, jako prezes powstałego właśnie PiS, precyzował w kolejnej rozmowie główny cel, jaki stawiał przed swoją formacją w marszu po władzę - było to przezwyciężenie "poczucia obcości państwa, poczucia >>bycia nie u siebie<<. [...] Państwo polskie dla znacznej części społeczeństwa, która pozostaje przywiązana do tradycyjnych wartości, jest obce także w sensie duchowym, bo jest to państwo, które większość wartości, jakie legły u podstaw polskiego patriotyzmu kwestionuje albo lekceważy. [...] Skoro Polak co dzień słyszy, czyta i widzi pouczające go >>gadające głowy<<, że powinien za swą polskość nie tylko klęczeć na grochu, ale robić to z podniesionymi rękami i wywalonym językiem, to oczywiście musi budować poczucie obcości".
Do tego obrazu obcości państwa, odczuwanej przez wielu obywateli III RP, Lech Kaczyński - już jako prezydent - dodał element niesprawiedliwości, którą IV RP miała wreszcie przezwyciężyć. "Zachowanie ciągłości, wpływy służb specjalnych, a także całkowita nierówność w grze o własność - to cechy naszej transformacji. [...] Zawsze mówiłem, że za III RP metodą integracji bezrobotnego - a ten los stał się udziałem wielu Polaków - była zupa Kuronia [...], a metodą integracji ubeka, jeżeli w ogóle wyleciał ze służb, była koncesja na firmę ochroniarską albo na handel metalami kolorowymi. To był ten zasadniczy błąd: za grzech dostawałeś nagrodę. To musiało wpłynąć także na pomieszanie pojęć dobra i zła, na amnezję historyczną". I to także bracia Kaczyńscy chcieli naprawić.
Podsumowując: w projekcie IV Rzeczypospolitej najważniejsza miała być Rzeczpospolita. Państwo - trochę jak w koncepcjach sanacyjnej II RP - postawione ponad partyjnymi i grupowymi interesami. Państwo, w którym "u siebie" poczują się obywatele, dla których najważniejsza jest polska tożsamość, rozumiana w kategoriach polityczno-historycznych, a niekoniecznie etnicznych. Ta polska tożsamość opiera się na niepodległościowym patriotyzmie, który wyrasta z doświadczenia walki o własne państwo, zniszczone przez obcy zabór i wewnętrzną kolaborację. Komunizm jest z tej perspektywy przede wszystkim doświadczeniem zdrady - i bohaterskiego oporu. Zdrady, która powinna być ukarana - i oporu, który powinien być nagrodzony.
Dwadzieścia miesięcy rządów PiS przynosi w tym wymiarze potwierdzenie obietnic IV RP. Przede wszystkim w postaci polityki historycznej i jej ważnych, symbolicznych wyrazów: od polityki orderowej prezydenta Kaczyńskiego poczynając. Nagradzani są niezłomni, wyklęci i prześladowani w PRL, zapomniani w III RP. Przede wszystkim ofiary prześladowań okresu najbrutalniejszego w historii PRL: okresu stalinowskiego, w którym wielu późniejszych opozycjonistów, konstruktorów III RP, miało swoje korzenie - po stronie oprawców, a nie ofiar. Stanowczość w dążeniu do obrony dobrego imienia Polski w historycznej pamięci dotyczącej XX wieku, a w szczególności II wojny światowej, czy realizowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekt nowego Muzeum Historii Polski - to oczywiste przejawy starań ze strony państwa przebudowywanego przez PiS, by wspierać patriotyczno-niepodległościową wyobraźnię historyczną, dumę Polaków z tradycji Rzeczypospolitej i walk o jej suwerenność.
IV RP to jednak nie tylko odwołanie do przeszłości. To także założenie, że patriotyzm niepodległościowy ma swoje miejsce we współczesności, że samo pojęcie niepodległości ma nadal sens, że nie przekreśla go nowoczesność, globalizacja, próby budowania wspólnot i tożsamości ponadnarodowych. Jeśli w pozytywnym kontekście architekci idei IV RP mówią o interesach - to są to zawsze interesy Rzeczypospolitej jako całości, interesy państwa polskiego. Interesy te pojmuje się tradycyjnie - do pewnego stopnia w duchu tradycji II RP: jako zdolność do sprzeciwu wobec dominacji ze strony silniejszych mocarstw-sąsiadów Polski. Nie tylko tych ze wschodu. "Pewna miękkość dotychczasowych elit Polski, które drogę do Unii Europejskiej potraktowały w dużym stopniu jako sposób na utrwalenie swojej dominacji w życiu gospodarczym i politycznym, ich miękkość w relacjach z partnerami zewnętrznymi musi być zastąpiona gotowością do bardziej stanowczej obrony polskiego interesu. I do tego trzeba będzie naszych, także zachodnich, partnerów przyzwyczaić". Tak ujął to prezydent Kaczyński w cytowanej wyżej rozmowie.
Jaka "grupa społeczna" była w Polsce adresatem takiego rozumienia polskiej racji stanu? Na pewno w pierwszej kolejności ci, którzy to przywiązanie do idei wspólnotowej suwerenności podzielają, ale potencjalnie - w zasadzie - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej. Twardymi rzecznikami ich interesów chcą być prezydent i premier Kaczyńscy. Czy ci ostatni w tej roli zawodzą? No cóż - na pewno okazali się bardziej od wszystkich poprzednich ekip, kierujących dyplomacją III RP, gotowi do ostrej konfrontacji w obronie interesu Polski ze wszystkimi (także zachodnimi) partnerami w polityce międzynarodowej. Spotyka ich za to zarzut anachronizmu. Zarzut, że nie rozumieją (post) nowoczesności, nowych, funkcjonujących już poza tradycyjnymi mechanizmami polityki, zależności sieciowych, w których rozgrywa się rzeczywista walka o miejsce poszczególnych wspólnot w zglobalizowanym świecie. Na ten zarzut zwolennicy IV RP mają odpowiedź. Sama już zmiana numeracji ma tu pewien, optymistyczny z punktu widzenia trwania polskiej wspólnoty politycznej wymiar: Polska ma jeszcze przyszłość, III RP nie jest, jak Moskwa Trzeci Rzym, ostatnia, na progu postnarodowego i postpaństwowego już systemu Unii Europejskiej. Można jeszcze Polskę reformować, przebudowywać, umacniać w nowych instytucjach. Nie trzeba jej rozpuszczać i uciekać od niej. Na zarzut, że ich przywiązanie do koncepcji państwa narodowego i obrony jego odrębnych interesów jest anachroniczne, zwolennicy IV RP odpowiadają nie tylko przykładami przywiązania do tej koncepcji i jej konsekwentnego realizowania przez inne kraje "starej" Unii (takie jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania), ale także umieszczeniem swojej wizji w szerszej perspektywie. "Silne państwa, takie jak Chiny czy Indie, będą coraz silniejsze i wcale nie będą chciały naśladować współczesnej konstrukcji europejskiej, kwestionującej siłę państw. Jeśli nie chcemy podzielić losu Rzymu z V wieku, musimy państwa europejskie wzmacniać, a nie osłabiać. Państwo polskie powinno być ważnym elementem tej europejskiej wspólnoty" - prezydent Kaczyński dixit.
Wzmocnić państwo - to klucz do idei IV RP. Ale wzmocnienie nie oznacza ucieczki od modernizacji czy trwania w zaścianku. Nie jest to też jednak wizja wyciągania Sarmaty za czub z tegoż zaścianka. Jest to wizja nadania siły polskiemu głosowi w międzynarodowej, europejskiej wspólnocie - przez umocnienie ekonomicznej pozycji i wzmożenie tempa rozwoju gospodarczego. IV RP miała pokazać, że możliwe jest połączenie tak rozumianej modernizacji z zachowaniem tradycyjnej kulturowo-religijno-historycznej tożsamości polskiej, którą w III RP przedstawiano najczęściej jako fatalny balast, od którego odrzucenia zależeć miała szansa na sukces Polaków w indywidualnym wyścigu do nowoczesności. Czy projekt IV RP ugodził w interesy polskiej gospodarki? Pamiętamy jeszcze, jak tuż po objęciu władzy przez PiS, Donald Tusk ostrzegał obywateli, by pilnowali swoich portfeli, bo wkrótce - po niszczącej dyktaturze Kaczyńskich - będą one puste. Jednak tych interesów społecznych (najróżniejszych grup), które wiążą się z rozwojem ekonomicznym kraju, a więc i sukcesem materialnym jego obywateli, władza PiS i jego koalicjantów najwyraźniej nie zrujnowała.
A jednak, jak zakładali sami twórcy projektu IV RP, choć nie odwołuje się on do partykularnych interesów grup społecznych, to jednak godzi w pewne interesy - i to potężne. IV RP miała ugodzić w interesy postpeerelowskiej oligarchii, dodatkowo umocnione w systemowej korupcji, jaka utrwaliła się w III RP. Miała rozbijać korporacyjne, wywodzące się w dużym stopniu jeszcze z PRL układy, które zdominowały środowiska prawników czy "samouwłaszczających" się ordynatorów. Miała sprzyjać rozbijaniu monopoli czy swoistych karteli uformowanych już w warunkach III RP w najbardziej newralgicznych jej sferach - jak choćby monopol na interpretację rzeczywistości, jaki zyskała "Gazeta Wyborcza". Kolejne nowelizacje prawne firmowane przez ministra Ziobrę, kpina z "wykształciuchów" w wykonaniu wicepremiera Dorna, wreszcie utworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego i jego spektakularne akcje - wszystko to służyć może za przykład dążenia do tych celów. Czy państwo umocniło się dzięki tym przedsięwzięciom?
Trudno odnieść takie wrażenie. Siła oporu wobec prób podważenia tak potężnych interesów grupowych, podporządkowania ich nadrzędnemu interesowi państwa - ta siła okazała się tak wielka, że aż zdolna do rozchwiania samego państwa, do wywołania faktycznego rokoszu. Skuteczne zbojkotowanie ustawy lustracyjnej pokazało tę siłę najbardziej. Walka być może nie jest skończona, a kibice (czy tym bardziej uczestnicy) po stronie IV RP nie mają żadnej politycznej alternatywy, ku której mogliby skierować zawiedzione nadzieje. Platforma Obywatelska w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy bezpardonowej walki z PiS odrzuciła program budowy nowego państwa, stając ramię w ramię z obrońcami III RP.
Projekt PiS zakładał wzmocnienie państwa nie tylko przez rozbicie starych układów czy likwidację niezasłużonych przywilejów grupowych, ale także przez poszerzenie demokratycznej podstawy - przez przyciągnięcie do życia publicznego tych, którzy byli w III RP spychani na jego margines albo wręcz z niego wykluczeni. Hasło państwa solidarnego, przeciwstawione w kampanii wyborczej PiS sprzed dwóch lat rzeczywistości liberalizmu dla silnych i bogatych, miało przyciągnąć tych, którzy w fundatorskich dla systemu społecznego III RP reformach Rakowskiego i Balcerowicza zostali uznani za konieczne ofiary "ekonomiczno-cywilizacyjnego postępu". Tych, którzy nie zdążyli się uwłaszczyć, chłopów z PGR-ów, robotników i inżynierów dawnej "Solidarności" i tych, którzy pozostali przy swych skrajnie odległych od "nowoczesności", a więc niesłusznych poglądach - "mohery" i "ciemny tłum spod Jasnej Góry". Oni także mieli być zaproszeni do budowy IV RP.
Koalicja z Samoobroną ujmowała wiarygodności owemu programowi w tej części, w której zerwanie z peerelowską spuścizną i równość wobec prawa potraktowane zostały jako fundament nowego państwa, ale lepiej komponowała się z tą częścią, która głosiła potrzebę włączenia wykluczonych, dania szansy tym setkom tysięcy wyborców, których uznano w III RP za gorszych, za niegodnych tego, by być reprezentowanymi. Podobnie było w przypadku sojuszu z LPR, który podważał niepodległościowo-państwowy (a nie nacjonalistyczny) etos budowy IV RP. Najważniejszymi adresatami hasła państwa solidarnego byli jednak ci, którzy po 1989 roku w ogóle nie znaleźli dla siebie głosu na scenie politycznej, którzy uznali się za potraktowanych niesprawiedliwie w nowym systemie. Projekt IV RP zakładał, że przynajmniej część z nich skorzysta z szansy awansu: ekonomicznego i obywatelskiego - jeśli tylko ją otrzyma. Najkrótszą drogą do stworzenia tej szansy miały być programy uwłaszczeniowe: sprzedaż mieszkań spółdzielczych i zakładowych za symboliczne pieniądze ich najemcom, kredyty wspierające budownictwo mieszkaniowe, prawne i instytucjonalne ułatwienia dla drobnych przedsiębiorców. Właściciele, zyskując wsparcie państwa, poczują się jego obywatelami, poczują się współodpowiedzialni za to państwo, wyjdą z marginesu na publiczne forum - takie było założenie.
Ta część programu IV RP, choć była - i jest - realizowana, to jednak z widocznie mniejszym zaangażowaniem niż lustracja, walka z korupcją czy z "partią białej flagi". W każdym razie przyciąga mniejszą uwagę mediów - słabiej zatem także kojarzy się z istotą budowy nowego państwa. Niepowodzenie koalicji z LPR i Samoobroną dodatkowo osłabiło argumentacyjną siłę hasła dania szansy tym, których uznano w III RP za odrażających, brudnych, złych. Liczba rzeczywiście zaangażowanych obywateli w grupach nieuprzywilejowanych, uznanych w III RP za ofiary postępu, chyba nie wzrosła. Patos obrony demokracji przeciw liberalnemu "arystokratyzmowi" pozostał jednak - z braku wiarygodnej alternatywy - przy Prawie i Sprawiedliwości.
IV RP dotąd nie powstała. Próba jej budowania naruszyła zbyt wiele zbyt mocnych interesów. Czy interes zbiorowy, jaki został zdefiniowany w tej próbie, okazał się za mało czytelny albo za mało atrakcyjny dla większości mieszkańców dzisiejszej Polski? Z pewnością tak - i to jest porażka tej próby, choć nie klęska całego projektu. Jeśli bowiem zostanę zapytany, czy wartości wpisane w ten projekt zużyły się w owej próbie ostatecznie, to odpowiem "nie". Wiara w wartości, które przypominały cytowane na początku tego tekstu wypowiedzi Jarosława i Lecha Kaczyńskich, znów skłoni kilka milionów wyborców do zagłosowania na PiS. To nie są wartości na wymarciu, obecne tylko na peryferiach nowoczesnego świata albo - jak uwielbiają mówić telewizyjni socjologowie III RP - tylko wśród "osób starszych, bez wykształcenia, mieszkających na wsi". Za deklarowaną przez PiS odnową państwa i rozprawą z pozostałościami komunizmu opowiada się najsilniej pokolenie 30- i 40-latków z wyższym wykształceniem.
W podsumowaniu tego nader prowizorycznego bilansu "IV RP w budowie" najistotniejsze wydaje mi się jednak to, że jej projekt nie jest bynajmniej jakąś lokalną patologią. Przeciwnie - jest polską odpowiedzią na uniwersalne wyzwanie współczesnego liberalizmu. To odpowiedź na egzystencjalny kryzys państwa. Pierwszy wymiar tego kryzysu stanowi podważenie dystrybucyjnej funkcji państwa przez realia globalnego rynku i jego poza- oraz ponadpaństwowych graczy, drugi - zakwestionowanie funkcji państwa jako monopolisty w dziedzinie ochrony bezpieczeństwa. Wewnątrz funkcję tę kwestionują sprywatyzowane służby ochroniarskie, na zewnątrz - poczucie, że bezpieczeństwo jest już także ponadnarodowe, a więc wymyka się spod naszej, dającej się ogarnąć strukturami państwowymi, kontroli. Projekt IV RP to także (a może przede wszystkim) odpowiedź na zagrożenie tradycyjnej tożsamości związanej z lokalnym, narodowym, historycznym i kulturowym bagażem - zagrożenie przez globalną kulturę masową i jej spłycające ludzkie doświadczenie wzory. To jest także próba reakcji na - jak to opisali w swoim fascynującym studium skutków imperialnej dominacji liberalizmu Barry Buzan i Ole Weaver - przyjęcie przez współczesny liberalizm faktycznej roli obrońcy pozycji kapitalistycznej elity, a nie jedynie gwaranta ekonomicznej efektywności. A także na przedłużenie niejako tej roli na politycznej płaszczyźnie, gdzie liberalizm uprzywilejowuje pluralizm, ochronę mniejszości dysponujących dostępem do mediów i pieniędzy, kosztem demokracji. Ktoś powie: nie ma żadnego wyzwania, więc i reakcja jest niepotrzebna. Po wypędzeniu polskich demonów czeka nas już tylko nowy wspaniały świat (a przynajmniej nowa, wspaniała Europa). Odpowiedzi na opisane wyżej wyzwania powstają jednak w wielu krajach świata. Motywują je i wartości, i interesy. Dość silne, by zaprzeczyć wizji liberalnego końca historii. Dość silne także, by utrzymać projekt IV RP przy życiu - nawet po 20 miesiącach prób jego praktycznej aplikacji.
Andrzej Nowak
p
*Andrzej Nowak, ur. 1960, historyk, publicysta, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i PAN, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana". Jeden z najwybitniejszych znawców historii stosunków polsko-rosyjskich, zajmuje się także dziejami Europy Środkowo-Wschodniej. Opublikował m.in. książki "Jak rozbić rosyjskie imperium?: idee polskiej polityki wschodniej (1733 - 1921)" (1999) oraz "Od imperium do imperium: spojrzenia na historię Europy Wschodniej" (2004). W "Europie" nr 152 z 3 marca br. opublikowaliśmy jego głos w debacie "Kto będzie rządził Rosją po Putinie?".