Już wczoraj zapowiadali, że nie odpuszczą i dziś ponownie pojawią się przy rondzie Schumanna. I słowa dotrzymali. Siedzibę Komisji Europejskiej pikietowało około stu stoczniowców z Gdańska. Jak sami mówili, datę protestu wybrali nieprzypadkowo. Dziś bowiem przypada 27 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych. Stoczniowcy mieli ubrane kaski i trzymali flagi polskie i swojego związku - "Solidarności".

Reklama

Dziś wysłuchała ich unijna komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes. Po spotkaniu powiedziała, że Komisja Europejska nie chce upadku stoczni, ale uzdrowienia sytuacji w tym zakładzie. Według niej, ograniczenie mocy stoczni wyjdzie jej tylko na dobre.

"Nie obawiajcie się, że chcemy zamknąć stocznię. Nie w tym rzecz. Jesteśmy w stałym kontakcie z polskim rządem i wszyscy jesteśmy zainteresowani Stocznią Gdańsk, która będzie rentowna. Tylko taki zakład może zagwarantować ludziom pracę w najbliższej przyszłości" - mówiła stoczniowcom unijna komisarz.

Jednak wczoraj belgijscy policjanci tego nie rozumieli. Dla nich liczył się tylko rozkaz zaprowadzenia w siedzibie Komisji Europejskiej porządku. Stoczniowcy - na widok takiej siły - opuścili budynek. Ale częściowo swoje już osiągnęli. Bo w Parlamencie Europejskim bronią ich nawet komuniści. Doprowadzili oni do debaty, co zrobić ze stocznią.

Reklama

Unia domaga się od władz zakładu, by te zamknęły dwie z trzech pochylni, na których buduje się statki. W przeciwnym razie zakład będzie musiał oddać państwowe dotacje.

Stoczniowcy tłumaczą, że zamknięcie dwóch pochylni to śmierć dla fabryki, bo stocznia straci rentowność. Twierdzą, że można zamknąć co najwyżej jedną pochylnię.