Ekspres pędzący z Berlina do Warszawy staje w niewielkim Świebodzinie, 70 km od granicy. To nad tym miastem pieczę sprawuje najwyższa na świecie figura Chrystusa. Zamiast ruszyć po chwili w dalszą drogę, pociąg wciąż stoi na stacji. Pasażerowie się niepokoją, bo postój trwa wyjątkowo długo. Po prawie 40 minutach pojawia się rządowa delegacja. Władza wsiada do wagonów i pociąg rusza - relacjonuje "Fakt".
Oficjalny powód – problemy techniczne. A prawdziwa przyczyna? Rządowi urzędnicy spóźnili się na pociąg, więc zażądali jego zatrzymania. "To była delegacja z resortu ochrony środowiska" – powiedział bulwarówce dyspozytor ze Świebodzina.
Z ustaleń "Faktu" wynika, że 18-osobowa grupa urzędników spóźniła się na pociąg, gdy odjeżdżał z Frankfurtu nad Odrą. Wtedy też zapadła decyzja, by gonić pociąg autobusem do stacji w Rzepinie, niewielkiej miejscowości tuż przy granicy. Kiedy tam nie udało się go złapać, postanowiono zatrzymać cały skład na następnej stacji.
"Dyspozytor wydał polecenie numer 508 na zatrzymanie pociągu w stacji Świebodzin do chwili przyjazdu opóźnionego pasażera. Pociąg przybył o 19.33 do Świebodzina i dalej ruszył o 20.14" - gazeta dowiaduje się w PKP.
Ministerstwo Środowiska, na czele którego stoi prof. Andrzej Kraszewski, oficjalnie zaprzecza, jakoby ekspresem w piątek podróżowali urzędnicy resortu. – Według mojej wiedzy żadnego z pracowników resortu środowiska nie było w tym pociągu – mówi Magda Sikorska, rzeczniczka ministerstwa.
Małgorzata Sitkowska, rzeczniczka PKP InterCity: Oni już mieli bilety To byli pasażerowie, którzy mieli bilety na ten pociąg. Dla nas nie ma znaczenia, czy to były osoby publiczne. Ważne było, że to grupa aż 18 osób, a to było już ostatnie połączenie do Warszawy tego dnia.