"Jeśli chodzi o klapy, to zadziałały, ale nie wysunęło się podwozie, stąd też przez godzinę samolot krążył (przed lądowaniem). Po pierwsze próbował wypuścić podwozie, po drugie miał za dużo paliwa, żeby lądować" - powiedział szef LO, Marcin Piróg. Wyjaśnił, że nad Warszawą boeing miał 7 ton paliwa. Maszyna musiała krążąc zużyć tyle paliwa, by "przy minimalnej ilości przy trzech tonach lądować". Awaryjne zrzucanie paliwa nie miało miejsca.
Piróg poinformował, że samolot boeing 767, zwany Papa charlie, to-14 letni, najmłodsza z maszyn długodystansowej floty LOT-u. "Był w bardzo dobrym stanie technicznym. Tego typu usterki zdarzają się w każdym typie samolotów" - zaznaczył. Prezes polskiego przewoźnika wyjaśnił, że wieczorem albo w nocy maszyna zostanie podniesiona z płyty lotniska i przetransportowana do bazy technicznej LOT-u. Na razie samoloty, które miały lądować na warszawskim lotnisku, przyjmują porty w Krakowie, Poznaniu i Łodzi.
Policja zamknęła dla ruchu odcinek Alei Krakowskiej w stolicy z powodu prawdopodobnego lądowania awaryjnego maszyny. Ratownicy bai się, że samolot może uderzyć w przejeżdżające samochody. Na szczęście, jak informuje TVN24, pilotom udało się bezpiecznie posadzić samolot na ziemi. Z maszyny ewakuowano wszystkich pasażerów, a straż pożarna gasiła podwozie samolotu. Na szczęści, zdaniem ratowników, nikomu nic się nie stało.
"Lot był kontrolowany do samego końca. Maszyna leciała perfekcyjnie z nosem uniesionym lekko w górę" - tłumaczy TVN 24 Piotr Lipiński, jeden z pilotów LOT."Pogoda była idealna, wybrano najdłuższy pas. Do polano go pianą, by zminimalizować szansę pożaru. Wszystko przebiegało pod kontrolą" - dodaje.
Pilotom, załodze i pasażerom pogratulował też prezydent Bronisław Komorowski. Udane lądowanie to, jego zdaniem żaden cud, tylko dowód, że trzeba przestrzegać procedur.
Procedura lądowania Boeinga 767 przebiegła absolutnie prawidłowo, nikomu z pasażerów nic się nie stało - powiedzial PAP rzecznik LOT-u Leszek Chorzewski. Chorzewski poinformował, że samolot lądował praktycznie z pustymi bakami. Wcześniej maszyna zrzuciła nadmiar paliwa. "W związku z tym ryzyko zapalenia się samolotu było niewielkie. Iskry, które było widać w telewizji przy lądowaniu, to normalne tarcie metalu o asfalt. Na pasie była położona +poduszka+ ze specjalnej substancji gaśniczej (...); samolot po wylądowaniu, zatrzymaniu został standardowo również polany substancjami gaśniczymi" - opowiadał. Jak podkreślił rzecznik, "cała procedura lądowania przebiegła absolutnie, w 100 proc. prawidłowo". "Mimo że wyglądało to dramatycznie, nikomu z pasażerów nic się nie stało" - powiedział.
Samolotowi PLL LOT, który szczęśliwie wylądował na lotnisku Warszawa-Okęcie, towarzyszyły dwa F-16 z 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku (Łódzkie). Należące do niej maszyny pełniły we wtorek dyżur bojowy. Jak powiedział PAP rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz, jeżeli jakikolwiek samolot lub śmigłowiec ma problemy w polskiej strefie powietrznej, automatycznie jest podrywana do lotu para dyżurna myśliwców, której zadaniem jest nawiązać kontakt z załogą i pomóc w rozwiązywaniu problemów.
Wojsko sygnał o kłopotach boeinga otrzymało ok. godz. 13.40. Dwa F-16 wystartowały w ciągu 10 minut, a po kilku minutach nawiązały kontakt z samolotem PLL Lot. "Piloci po prostu sprawdzili, jak maszyna zachowuje się w powietrzu. Okazało się, że niestety podwozie nie wyszło i poinformowali o tym załogę, więc można było zacząć odpowiednie procedury. W tym przypadku sprawa była dość klarowna i czysta" - powiedział PAP Kupracz. Samoloty wojskowe towarzyszyły boeingowi do momentu przyziemienia. Dyżury cyklicznie pełnią cztery bazy Sił Powietrznych: w Mińsku Mazowieckim i Malborku, gdzie stacjonują samoloty MiG-29, oraz Poznań-Krzesiny i Łask, wyposażone w F-16.
Ksiądz Piotr Chyła, jeden z pasażerów Boeinga 767, który awaryjnie lądował na Okęciu opowiada o przebiegu lądowania: "Prawie 40 minut przed lądowaniem usłyszeliśmy, że będzie lądowanie awaryjne. Przebiegało dość spokojnie; muszę pochwalić pilota i załogę, bo zachowali się bardzo profesjonalnie. Także pasażeroqwie zachowali się bardzo dojrzale, mimo, że na pokładzie znajdowały się małe dzieci(...). Nie było paniki, wszystko było przeprowadzone bardzo dobrze. Myślę, że każdy z pasażerów przeżył swoje. To potężny ładunek przeżyć, ale przeżyliśmy, dzięki Bogu. Po wylądowaniu nie było czasu na oklaski i brawa. Gdy wylądowaliśmy, pojawił się dym i musieliśmy uciekać z samolotu przez nadmuchane rampy. Na pasażerów czekali lekarze i pielęgniarki"