Poranek zaczął się od telefonu z Ministerstwa Ochrony Zdrowia. Dostałem rozkaz, żeby być w gotowości. Zrozumiałem, że coś się stało. Resztę znalazłem sam, w Internecie. Na początku nikt nie wiedział, gdzie odbędzie się identyfikacja zwłok. Na miejscu w Smoleńsku czy w Moskwie- mówi rosyjski lekarz w rozmowie z "Newsweekiem".
Kołkutin dodaje, że ok. godziny 16.00 lekarze mieli wstępne rozeznanie w jakim stanie są ciała ofiar katastrofy smoleńskiej. Rosyjski lekarz dodaje, że wtedy było już jasne, iż konieczne będą badania DNA.
Ciała były bardzo rozdrobnione. Jasne stało się również, że bezbłędnie zidentyfikować taką liczbę zwłok w bardzo krótkim czasie można było jedynie w Moskwie. Część naszych ludzi wyruszyła więc po ciała ofiar do Smoleńska, a część została w stolicy, by przygotować wszystko na ich przyjęcie. W Smoleńsku jest lokalny Urząd Medycyny Sądowej, więc na miejscu nie zabrakło specjalistów do zbierania szczątków. Ich pracę nadzorowali moi zastępcy - powiedział Kołkutin.
Lekarz twierdzi, że członkowie tej ekipy działali bardzo, bardzo szybko.
Szukali fragmentów ciała, umieszczali je w pojemnikach do transportu, przygotowali dokumentację. Większość ciał trafiła do Moskwy już wieczorem, w następnych dniach dowożono kolejne. Oprócz zwłok Lecha Kaczyńskiego, które zostały rozpoznane jeszcze w Smoleńsku przez jego brata i stamtąd przetransportowane do Polski - wyjaśnia Kołkutin.
Rosyjski lekarz opowiedział także, jak wyglądała współpraca z polskimi specjalistami. Kołkutin twierdzi, że Polacy przyłączyli się identyfikacji niezbyt szybko.
Polacy przyjechali dopiero następnego dnia. Pamiętam, jak przebierali się w te swoje uniformy, kręcili się tu i tam, bez pośpiechu. Kiedy jednak przystąpili do pracy, to nie było między nami żadnych zatargów. Końcowe ekspertyzy opracowywali nasi eksperci, to oni odwalili znaczną część pracy. Powiem tak: jeżeli chodzi o sam proces identyfikacji, to nikt od Polaków nie oczekiwał bohaterskich czynów. Zresztą sami się do nich specjalnie nie wyrywali - stwierdził rosyjski lekarz.
Jego zdaniem polscy specjaliści byli potrzebni głównie po to, by dostarczyć materiał pomocny przy identyfikacji zwłok.
Mieliśmy np. ciało w mundurze wojskowym - polscy specjaliści dostarczali nam listę wszystkich wojskowych obecnych na pokładzie. Mówili nam także, kto miał jakieś cechy charakterystyczne. Kto miał długie włosy, kto był blondynem, a kto miał ciemne włosy. Około 90 proc. informacji na temat cech fizycznych ofiar - w tym ubrań, uzębienia czy biżuterii - dostarczono nam w ciągu pierwszej doby. Resztę najpóźniej trzeciego dnia - powiedział Kołkutin.