3911 osób czeka obecnie w Polsce na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy, z czego 1091 mieszka w 10 ośrodkach pobytowych, stworzonych specjalnie po to, by przybysze bez własnego lokum nie mieszkali na ulicy. I tak obok siebie, w wieloosobowych pokojach – na razie z założeniem, że w każdym mieszka inna rodzina – pomieszkują więc przede wszystkim prawosławni Gruzini i Ukraińcy oraz muzułmańscy Czeczeni i Tatarzy krymscy. Dzieci, dorośli i starcy. Chorzy i zdrowi. Z różnymi życiorysami i traumami – wyrzuceni z domów, zgwałceni, pobici, z zaginioną lub martwą rodziną.
Miesiąc temu do internetu wyciekło nagranie z jednego z takich ośrodków w Lininie, na którym widać wyznawców islamu, którzy próbują narzucać niemuzułmańskim uchodźcom, głównie Ukraińcom i Gruzinom, swoje zwyczaje dotyczące ubioru. Mężczyznom podczas upałów zakazują chodzenia w krótkich spodenkach, a kobietom – w krótkich spódnicach i koszulkach. Jedna z mieszkanek ośrodka broni się, że jest na terenie Unii Europejskiej, a nie Państwa Islamskiego, i szariat jej nie obowiązuje. Na co jeden z Czeczenów odpowiada, że „tutaj jest państwo islamskie, bo żyją tu muzułmanie”.
Z jednej strony to konflikt, jakich w takich ośrodkach wiele. Z drugiej jednak pokazuje on, jak wielkie wyzwania stoją przed Polską. – Przyjęcie cudzoziemców to pierwszy i najprostszy krok. Kwestie techniczne, takie jak budynki, personel i środki na sfinansowanie pobytu ludzi, zawsze da się załatwić. Trudniejsze zadanie pojawia się wtedy, gdy cudzoziemcy zaczynają otrzymywać decyzje o przyznaniu statusu uchodźcy. Mowa o konieczności ich włączenia do społeczeństwa. Pod tym kątem Polska jest stanowczo niewystarczająco przygotowana – ostrzega Rafał Baczyński-Sielaczek z Instytutu Spraw Publicznych.
Czy naprawdę nie jesteśmy gotowi na falę uchodźców? – To zależy, jakim miejscem chcemy dla nich być. Jeżeli mamy pełnić wyłącznie funkcję państwa filtrującego, gdzie cudzoziemiec jest rejestrowany, a następnego dnia ucieka do Niemiec czy Szwecji, to nawet przy fali liczącej kilkadziesiąt tysięcy osób damy sobie radę – uważa Agnieszka Kosowicz z Polskiego Forum Migracyjnego. Obecnie właśnie tak się dzieje. Według danych Straży Granicznej i Urzędu ds. Cudzoziemców zaledwie co szósty wnioskodawca oczekuje w Polsce na decyzję w toczącym się wobec niego postępowaniu. Większość wraca do domu lub wyjeżdża nielegalnie za granicę. To głównie z tego względu duża część postępowań (70–80 proc.) kończy się umorzeniem.
Reklama
Oprócz zadbania o szczelność granic, choćby – jak podało radio RMF FM – poprzez uruchomienie specjalnej 700-osobowej grupy funkcjonariuszy Straży Granicznej, zwiększanie zatrudnienia w Urzędzie ds. Cudzoziemców, zagwarantowanie bazy noclegowej i uruchomienie rezerw budżetowych, nie mniej ważne jest opracowanie porządnej polityki integracyjnej. – Nie może być tak, że w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, które za to odpowiada, zajmuje się tym ledwie jeden urzędnik – kręci głową Kosowicz. Cudzoziemcom jeszcze w czasie oczekiwania na decyzję o przyznaniu (lub nie) statusu uchodźcy trzeba zapewnić odpowiednią pomoc psychologiczną, lekarską i prawną, a dzieciom także dostęp do nauki. Na to wszystko też konieczne będą dodatkowe nakłady i odpowiednio wyszkoleni ludzie.
Reklama
– Dziś uczy się u nas 25 dzieci z zagranicy: Czeczeni, Gruzini i Ukraińcy. Są trudności w dograniu programów, by wszystkie dzieci miały równy poziom nauki, czy komunikacyjne, związane z barierą językową. Ale są też zalety, choćby większa różnorodność w szkole, zwiększająca szansę na rozwój dzieci – mówi Katarzyna Sobolewska, dyrektorka szkoły podstawowej w Berezówce, która od 2009 r. jest jedynym miejscem, gdzie uczą się dzieci z ośrodka w Horbowie-Kolonii pod Białą Podlaską. – Uczą się u nas, bo żadna ze szkół w gminie nie chciała ich przyjąć – przyznaje nasza rozmówczyni.
– Na razie i tak były to w większości dzieci znające rosyjski, więc nie mieliśmy dużych problemów, by nauczyć je polskiego. Jeżeli pojawią się dzieci z Syrii, ze względu na większe różnice kulturowe będzie o wiele trudniej – dodaje Sobolewska. Obecnie zaś sytuacja o wiele za często wygląda tak jak kilka lat temu na warszawskich Młocinach. W 2009 r. samorząd użyczył uchodźcom z Czeczenii dawny hotel robotniczy, sfinansował przebudowę placu zabaw, zapewnił miejsca w szkole. Po czym ludzi pozostawiono samym sobie. Wybuchały drobne konflikty lokalne, placyk został zniszczony, szkoła narzekała na uczniów, więc po trzech latach Czeczenów wykwaterowano. Część rozjechała się po innych dzielnicach Warszawy, inni podobno trafili do Niemiec.
– Polska zapewnia podstawowe potrzeby w czasie oczekiwania na decyzję o przyznaniu statusu, przez pierwszy rok trwa jeszcze jakaś opieka. Ale potem człowiek jest zostawiany sam sobie – mówi nam Malika Abdułwachabowa, Czeczenka od 19 lat mieszkająca w Polsce. – Jednym, jak mnie, uda się zintegrować, znaleźć pracę, wejść w nowe środowisko. Innym już nie. Wyjeżdżają lub latami żyją z zasiłków. I inwestycja w nadanie im uchodźstwa przepada, zamiast się zwrócić w postaci nowych rąk do pracy. Bez opracowania sensownej strategii możemy mieć w Polsce powtórkę z awantur, jakie od czasu do czasu wstrząsają Paryżem. Widać, co się dzieje, gdy imigranci latami żyją niezintegrowani w swoich zamkniętych dzielnicach – dodaje Abdułwachabowa.
Dziś za ich integrację w Polsce odpowiadają głównie organizacje pozarządowe. Ze strony państwa pozostaje pomoc społeczna. I nawet jeśli resort spraw wewnętrznych i Urząd ds. Cudzoziemców mają opracowane plany działań na wypadek konieczności przyjęcia nawet 30 tys. uchodźców, wciąż nie ma choćby pomysłów na to, co potem.